Autor |
Wiadomość |
karolka
Dołączył: 14 Lip 2008
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszaffka
|
|
Paryż i ja |
|
to opowiadanko tworzyłyśmy kiedyś na starym forum. Jest ono, oczywiscie o Maracie
wrzucam część pierwszą. miłej lektury
1. Telefony, telefony…
Był ciepły letni dzień. O świcie obudził mnie śpiew słowików, a skoro nie mogłam już ponownie zasnąć postanowiłam wstać. Poranek był dość zwyczajny, z całym pięknem letnich brzasków. Nic nie zapowiadało, że to właśnie dzisiaj rozpocznie się tak wyjątkowy okres w moim życiu.
Póki co rozkoszowałam się smakiem porannej kawy i rogalika z dżemem, żyjąc jeszcze w błogim stanie zaspania. Gdy nagle zadzwonił telefon... Nie mając pojęcia, kto może chcieć się ze mną skontaktować o tej porze, gdyż wszyscy wiedzą, że zazwyczaj jeszcze śpię, odebrałam połączenie. W słuchawce dostojnie zabrzmiał męski głos...
- "Dzień dobry. Jak się spało?"- usłyszałam. Nie miałam pojęcia, kto to może być. Głos jakby znajomy, ale...Chyba ciągle jeszcze spałam. ...
- Czy aby nie pomyliłeś numeru telefonu? - odpowiedziałam mało inteligentnie próbując zyskać na czasie i skojarzyć głos z odpowiednią osobą. Nie spodziewałam się żadnego telefonu o tak wczesnej porze. - Boże, jest 5:30 rano. Niemożliwe żeby dzwonił do mnie jakiś znajomy. - myślałam na tyle logicznie na ile pozwalała mi ta godzina – "Skoro ktoś dzwoni o świcie musi wiedzieć, że nie śpię. Obserwuje mnie? Kto to w ogóle jest?" - nie mogłam dojść do ładu z własnymi przemyśleniami. Byłam skołowana. Ale co tam teraz czas na tajemniczy głos w słuchawce, może czegoś się dowiem...
- To ja. nie poznajesz mnie kotku? - usłyszałam. Przez głowę przeleciało mi tysiąc myśli na sekundę -"Kotku, Kotku .. Co to kur** za Kotek" - niecenzuralność moich myśli przeraziła mnie samą. Nie dam po sobie poznać, że mnie zaskoczył, a już na pewno, że nie wiem z kim rozmawiam. Najlepszym wyjściem w takiej sytuacji jest po prostu dobra ściema...
- Ależ oczywiście, że Cię pamiętam Skarbie tylko jestem jeszcze rozespana i kojarzenie dość ciężko mi przychodzi. Przepraszam. Chyba całe "wieki" minęły od naszego ostatniego spotkanie, bo już zaczęłam za Tobą tęsknić. - Ściemniałam najbłyskotliwiej jak tylko mogłam zważywszy na wczesna porę i rozpływający się w moich ustach błogi smak świeżutkiego i cieplutkiego jeszcze rogalika z dżemem wiśniowym. Miałam nadzieje, iż "Nieznajomy" przypomni mi kiedy to widzieliśmy się ostatnio i skąd się znamy a ja jak "po nitce do kłębka" dojdę wreszcie kim On jest, bo zaczynało mnie to już denerwować. Chociaż nie wiem czy bardziej mnie to denerwowało czy fascynowało. Nieznajomy głos w słuchawce o nieprzyzwoicie wczesnej porze... To nie jest normalne i nie zdarza się codziennie. Moja chora fantazja zaczęła już wyobrażać sobie właściciela tego seksownego głosu... Wysoki, brązowo oki - "Zejdź na ziemię" - powiedziałam do siebie.
- Ja też się juz stęskniłem... Przepraszam jeśli Cię obudziłem ale u mnie jest właśnie popołudnie i jestem w trakcie obiadu Mam nadzieje ze jutro uda mi się wygrać. Będziemy mogli potem świętować . - Eeeee zaczęłam coś kojarzyć ale ciągle jeszcze nie byłam pewna. - Kochanie idź się połóż, jesteś tak śpiąca, że nawet nie wiesz co mówisz. Pewnie oglądałaś w nocy jak gra Roger albo Andy
- Marat?- zapytałam niepewnie -Marat Safin? - powtórzyłam jeszcze bardziej niepewna. To nie mogła być prawda bo czego on by ode mnie chciał. Przecież my się wcale nie znamy. I jak teraz do cholery wybrnąć z całej sytuacji? Ta ściema to jednak nie był dobry pomysł. I znowu potwierdziło się, że kłamstwo ma krótkie nogi. Jednym słowem dupa zbita.
- Tak właśnie. Marat.... Marat Safin - usłyszałam w słuchawce odpowiedź na moje pytanie. - Ale chwila teraz to się chyba pogubiłem. - kontynuował męski głos, w którym tym razem można było wyczuć nutę zdezorientowania. - Z kim ja właściwie rozmawiam? - Był chyba bardziej skołowany niż ja.
- A z kim chciałbyś rozmawiać? - postanowiłam udawać głupka po całej linii, może w ten sposób dowiem się czego Marat Safin mógłby ode mnie chcieć.
- Widzę że pomyliłem numer, przepraszam.......-odpowiedział.
- Nie, poczekaj - wykrzyknęłam...przecież nie zdarza się co dzień telefon od takiego człowieka.-Może mogę w czymś pomóc- palnęłam. W czym mogłabym pomóc Safinowi? No ale takiej okazji nie mogłam przepuścić...
- Nie, raczej nie sądzę, dzięki - odpowiedział szybko....a ja w tym czasie myślałam co tu jeszcze powiedzieć żeby ta rozmowa trwała jak najdłużej.
- Szczerze to .... obudziłeś mnie - hmm...zastanowiłam się czy mogę powiedzieć mu na "ty".
- Przepraszam najmocniej, dzwoniłem do swojej dziewczyny, ale raczej się nie dodzwoniłem....zastanawia mnie jedynie czemu tak zmyślałaś na początku - usłyszałam szyderczy, lecz nie obraźliwy śmiech. Teraz to już w ogóle nie wiedziałam co mam powiedzieć....
- Prawdopodobnie i tak byś nie zrozumiał, a ja nie bardzo mam ochotę na wyjaśnianie Ci arkanów kobiecej psychiki. - Nie było to może zbyt grzeczne, ale grunt palił mi się pod nogami i musiałam jakoś poradzić sobie ze ślepą uliczką, w którą się zapędziłam. - Skoro nie mogę Ci w żaden sposób pomóc to... Qr**- wyrwało mi się kiedy gorąca kawa wylała się wprost na moją nogę - Sorki, ale muszę kończyć. Żegnam. - Rozłączyłam się z bólem serca, bo przecież nie była to zwykła pomyłka telefoniczna. Nie mogłam jednak człowiekowi na drugim końcu "kabla" dać szansy na ripostę i kolejne pytania. Mogłabym się z tego już nie wygrzebać... A co najważniejsze najbardziej interesowała nie moja oparzona noga. Powiem inaczej.... To ona najsilniej dawała o sobie znać.
Ta rozmowa bardzo głęboko utkwiła mi w pamięci i zajmowała moje myśli kompletnie. Nie zorientowałam się nawet, kiedy skończyłam jeść rogalika, którym tak się wcześniej rozkoszowałam. Nie pamiętam też w jaki sposób pozbyłam się bólu po oparzeniu, ale chyba kawa nie była aż tak gorąca i sam ustąpił.
- "To niesamowite" - myślałam - "Mam teraz naprawdę niezłą historię do opowiadania." - Historia może i była niesamowita, ale kiedy ktoś usłyszy w jaki sposób to rozegrałam to będzie miał niezłą polewke. - "Przynajmniej mogę się pochwalić, że jestem z Safinem na "ty" no i, że mówiłam do niego "Skarbie"..." - próbowałam poprawić sobie humor po tym jak zorientowałam się jaką idiotkę z siebie zrobiłam. - "Co tam on i tak nie wie z kim rozmawiał" - nie polepszało mi to humoru.
Po tym niespodziewanym telefonie długo jeszcze nie mogłam dojść do siebie..... Byłam na siebie zła. Gdyby nie ta nieszczęsna kawa to może rozmowa by się rozwinęła.
Kilka dni później...
Usłyszałam, że dzwoni telefon. Od ostatniej "rozmowy" z Maratem to ja pierwsza dobiegam do telefonu. Tym razem też tak było...
- Cześć. Mam dla Ciebie niespodziankę.- to Tomek. Mój kolega. - Brałem udział w konkursie, który organizowała pewna telewizja sportowa... - Powiedział tajemniczym głosem - I powiem Ci szczerze, że nawet udało mi się wygrać . Wygrałem dla Ciebie wspaniała nagrodę. Za niedługo ktoś do Ciebie zadzwoni, żeby umówić się na spotkanie... - zawiesił głos aby przekonać się jakie wrażenie na mnie zrobił – Uwierz Zoja! Spodoba Ci się.
- No super!!! - krzyknęłam rozpromieniona - Ale zdradź mi jakieś szczegóły.
- Oj nie czas jeszcze na to - Tomek droczył się ze mną - Wszystko ma swoje miejsce i kolejność.
- Nie denerwuj mnie nawet Patafianie jeden!!! - krzyknęłam, bo nie lubię kiedy coś nie dzieje się po mojej myśli - Powiedz natychmiast o co dokładnie chodzi, bo nie wytrzymam!!!
- Ach wy wścibskie, niecierpliwe kobiece nasienie - kontynuował wyprowadzanie mnie z równowagi...- No dobra powiem, bo nie chce mieć na sumieniu przedmiotów, którymi zaczniesz rzucać jak się zdenerwujesz.
- No to szybciej, bo już nie mogę spokojnie ustać w miejscu.
- No więc konkurs miał dość tenisowy charakter i ... Nagrodą jest kolacja z jednym z najlepszych tenisistów na świecie... - Znowu zrobił krótką przerwę, a ja po prostu o mało nie narobiłam w spodnie. - Jest to kolacja we dwoje, a że ja takim wielkim fanem tenisa nie jestem, a poza tym kolacja z facetem mnie nie kręci pomyślałem, że zrobię Ci prezent. Mam nadzieję, że Ci się spodoba.
- Jezu Chryste, Matko Boska i wszyscy Święci!!! - wykrzyknęłam. - Ale z kim miałabym zjeść tą kolację? - Zapytałam rozentuzjazmowana.
- No i tu właśnie Zosiu następuje najciekawszy fragment. Uwaga, uwaga, tataratataratata - zaśpiewał mi do słuchawki. - Zjesz kolację z Maratem Safinem. Tylko wiesz on do Ciebie zadzwoni osobiście, żeby się umówić.
Nastało milczenie. Na początki ucieszyłam się niewyobrażalnie, ale zaraz przypomniałam sobie mój pierwszy kontakt z Safinem... Chyba nie chciałam tej kolacji... - "Nie no ale ty głupia jesteś" - myślałam - "Przecież on już dawno o tym zapomniał".
- Hej, jesteś? - Tomek delikatnie domagał się reakcji
- Tak, tak, tylko na chwilkę odebrało mi mowę.
- No to czekaj na telefon od twojego Maracika. Papatki - odłożył słuchawkę.
Po tej rozmowie z Tomkiem byłam w szoku.. Po dokładnym przemyśleniu sytuacji stwierdziłam jedno: na pewno nie pamięta mojego głosu, a numer telefoniczny przecież wykręcił przypadkowo źle, więc … nie mam się czym martwić. Jedyne co mi przychodziło na myśl to jak najszybciej iść na zakupy i kupić sobie jakąś kieckę na tą kolację. Ta wycieczka po sklepach również pozwoli mi zapomnieć o tej nieprzyjemnej gafie! Byłam szczęśliwa i podekscytowana...mój świat naprawdę się zaróżowił!
Tak… Zakupy, fryzjer, kosmetyczka to, to co musiałam wykonać w przygotowaniu na tą magiczną chwilę... Już ustalałam plan w głowie, które miejsca odwiedzić i co kupić. Takie chwile nie zdarzają się często i wszystko musi być perfekcyjnie, a na pewno ja muszę być idealna. Ciągle jednak byłam w szoku. Wszystkie myśli były tak bardzo chaotyczne. I jeszcze ta gafa sprzed kilku dni. A co jeśli pozna mnie po głosie, lub telefon zapamiętał numer... Strach, szok i szczęście pomieszały się tworząc niepowtarzalną mieszankę uczuciową. Sama nie wiem jak określić stan w którym się znalazłam po telefonie Tomka.
Na zakupach jak zwykle - nie mogłam nic wybrać...ale niestety musiałam... Sukienka niepowtarzalna (jednak to kolacja nie z byle kim) i nie za droga (tego mi było trzeba).
Nadal jednak kołowało mnie to uczucie...byłam wystraszona, lecz szczęśliwa.... Przez to wszystko zapomniałam podziękować Tomkowi .
I nadeszła noc. Nie umiałam spać. Ciągle tylko albo leżałam na łóżku i gapiłam sie w sufit albo oglądałam nagrane mecze Marata...
Nie mogłam uwierzyć w to, że się z nim spotkam, że zjem z nim kolację. Byłam ciekawa co będziemy jeść, co pić. Kiedy jednak tak sobie marzyłam, przypomniała mi się moja wpadka sprzed kilku dni i bałam się że on mnie rozpozna...mój głos... W końcu zasnęłam... Obudził mnie telefon...
Wcale nie chciało mi się odbierać - "Jak komuś zależy, zadzwoni jeszcze raz" - pomyślałam. W tym momencie byłam zajęta obmyślaniem stroju na kolację. - "Sukienka powinna być czarna" - myślałam głośno - "Choć może lepsza była by bordowa? Kolor zdecydowanie ciemny... krótka, w końcu mam co pokazać"- uśmiechnęłam się do siebie. - "Dekolt taki nie przesadzony, ale też raczej nie golfik" - trzeba było przecież pokazać klasę. Kiedy już w mojej wyobraźni zarysowała się idealna kreacja, zaczęłam się zastanawiać, w którym sklepie taką widziałam...- "Tak... w supermarkecie, bardzo tania, a idealna. przecież Safin nie będzie się zastanawiał skąd mam sukienkę i ile za nią zapłaciłam" - kontynuowałam sukienkowy dialog ze swoimi myślami. Do kupienia zostały mi jeszcze buty, ale tu nie było problemu: czarne na bardzo wysokim obcasie... Idealnie pasują do bordowej sukienki. Zdecydowałam się na bordo, bo w czerni wyglądałabym trochę cmentarnie. - "Ach, no i jeszcze bielizna"- nie zapomniałam, że ładna bielizna dodaje kobiecie pewności siebie i poprawia samoocenę. Postanowiłam kupić sobie śliczny seksowny komplecik oczywiście w kolorze głębokiej czerwieni... I wtedy trach!!! Uderzyła mnie myśl, że telefon, którego nie odebrałam mógł być telefonem od Marata. - "I co teraz?" - pomyślałam przerażona. Przez głowę przeleciało mi milion myśli z prędkością światła – ”O Boże a jeśli straciłam jedyną szansę żeby go poznać, co za idiotka ze mnie!!!" - wyrzucałam sobie w myślach. Nie mogłam zrozumieć własnej głupoty – ”Jak można nie odebrać dzwoniącego telefonu? To tylko ja potrafię". Po dłuższej chwili, gdy ochłonęłam i zastanowiłam się troszkę, doszłam do wniosku, że może to nie On dzwonił i zaczęłam się modlić, żeby tak właśnie było. Nie no...dopiero teraz zauważyłam że jestem naprawdę nieźle walnięta. Na cały dzień zostałam w domu z nadzieją na telefon. Nie mogłam usiedzieć w jednym miejscu...byłam na siebie strasznie zła. Wieczorem oglądając telewizor usłyszałam dzwoniący telefon. Czym prędzej pobiegłam do telefonu, zaliczając upadek. Przyłożyłam słuchawkę i...
- Cześć kochanie tu Mama, jak leci?? - usłyszałam w słuchawce
- Hej, dobrze. Mamo zadzwonię do Ciebie jakoś jutro i wtedy spokojnie sobie Ci o wszystkim opowiem dobrze? - próbowałam zakończyć tą niechcianą rozmowę
- Ale dlaczego córeczko? - mama była nieustępliwa
- Ponieważ czekam na bardzo ważny telefon - odpowiedziałam
- Od kogo? - ”Cholera” – pomyślałam – ”To teraz nie da mi spokoju.” Zaczęło się przesłuchanie, trzeba coś z tym zrobić, bo dopóki jej wszystkiego nie opowiem nie wyłączy się. Cała mama, zawsze ciekawska.... w głowie miałam tylko jedno rozwiązanie, trochę chamskie, ale moje ukochane "gestapo" nie dawało mi innego wyjścia. - Jesteś tam jeszcze? - usłyszałam zniecierpliwiony głos mamy - Na czyj telefon tak czekasz???
- Na niczyj mamo. - powiedziałam - Zadzwonię do Ciebie za jakieś dwa dni to sobie spokojnie porozmawiamy, teraz muszę już kończyć. Pa pa, pozdrów Tatę...
Mimo jej protestów, odłożyłam słuchawkę i odetchnęłam z ulgą. Mamcia zawsze potrafi zadzwonić w najmniej pożądanym momencie... Już miałam odchodzić, gdy znowu telefon zadzwonił. "O nie" - pomyślałam, "ta moja mamuśka nie daje łatwo za wygraną". Podniosłam słuchawkę i zrezygnowanym tonem powiedziałam
- Tak, słucham
- Ale jesteś rozchwytywana - usłyszałam i zamarłam...
- Kto mówi ? - paniczny strach......
- Marat Safin...podobno twój kolega wygrał konkurs a nagrodą była kolacja ze znanym tenisistą. Nie wiem czy mnie znasz...ale raczej gdzieś słyszałaś to imię. -jupiiiii.....nareszcie zadzwonił, dziwiło mnie tylko to że mówi tak...po luzacku.
- Jasne że znam. W ogóle strasznie się cieszę że mogę ciebie poznać tak na żywo. - od czasu do czasu zatykało mnie, a pikawa biła jak szalona - Widzę że mogę do ciebie mówić na "ty".
- Tak, możesz. W końcu to ja się nawet nie spytałem o pozwolenie, ale co tam, przecież będziemy jeść razem kolacje (zaśmiał się). Więc kiedy i gdzie ? - kurde....to raczej on mi powinien zaproponować jaki lokal....
- Hmmmm.....może ty znasz jakiś fajny lokal?
- W Paryżu jest dużo interesujących restauracji- powiedział. "Fajnie"- pomyślałam, przecież ja nie mam kasy żeby tam pojechać czy polecieć. Już chciałam się jakoś wymigać kiedy Marat znowu zaczął mówić.
- O koszty oczywiście się nie martw. Uważam że dobrze by było zjeść coś porządnego, żebyśmy mogli sobie długo porozmawiać...
Nie umiałam z siebie nic wydusić, nie wiedziałam co mam powiedzieć. Paryż, ja i Marat... Kurde przecież Paryż...
- Więc Paryż Ci odpowiada?- zapytał
"Paryż" - myślałam, najpiękniejsze miasto na ziemii, w którym się zakochałam, ale skąd ja wezmę kasę żeby tam pojechać, QR**!!!! Co tu zrobić"- zastanawiałam się jak delikatnie mam Mu wyjaśnić, że jestem tylko "biedną" studentką i nie mam kasy na takie podróże... Gdyby przyjechał do Wawki było by o wiele lepiej, mogłabym nawet zabawić się w przewodnika... Z drugiej strony powinien zrozumieć...przecież nie każdy ma tyle kasiorki. A tym bardziej za podróż zapłacić. Na myśl też mi przyszła mama...przecież jak się dowie to też mi troszeczkę "pożyczy". Czym prędzej odpowiedziałam:
- Tak, jasne, Paryż !!! Jakby mi miało nie pasować !?
- No wiesz, babki mają różne upodobania, coś tym wiem. Więc jaki termin ci odpowiada?
- Niestety faceci nigdy nie zrozumieją kobiet, bo są zbyt zapatrzeni w siebie. - Odparowałam czując się dotknięta jego uwagą na temat kobiet. - Ale mniejsza z tym. Myślę, że w przeciągu tygodnia zdążę się przygotować.
- Potrzebujesz całego tygodnia, żeby przygotować się do kolacji? Nie zazdroszczę Twojemu facetowi. - W jego głosie słychać było rozbawienie.
- Nie do kolacji, tylko do wyjazdu do Paryża. - Odpowiedziałam trochę niegrzecznym tonem, ale przecież jego uwaga była nie na miejscu.
- To, to samo. Jedziesz przecież do Paryża na kolację. - Tym razem zaczął się śmiać.
- Wyjazd do Paryża to jedno, kolacja z Tobą to drugie. Ale Ty tego nie zrozumiesz, bo jesteś tylko facet. - To było niegrzeczne i niemiłe z mojej strony, ale zdenerwowałam się. Przez to czułam się też mniej spięta.
- Wiesz, jestem dość pojętnym człowiekiem, więc może wyjaśnisz mi tę różnicę? - Zapytał zaciekawiony.
- Nie ma mowy. Arkana kobiecej psychiki to za dużo na rozmowę telefoniczną. - Chyba chciałam już skończyć tę rozmowę.
- Hmm... Arkana kobiecej psychiki... Już to gdzieś słyszałem...- Zmroziło mnie. - Oki, więc na wyjaśnienia muszę czekać do kolacji jak rozumiem. Nie ma sprawy, cierpliwy jestem. Zadzwonię jeszcze za kilka dni i powiem Ci kiedy dokładnie mamy lot, ale to dopiero jak zarezerwuję bilety. To do usłyszenia.
- Do usłyszenia Marat.
- Aha, a jak masz na imię. To mam nadziej nie jest zbyt skomplikowane, jak na rozmowę telefoniczną.
- Zosia, ale mów mi raczej Zoja.
- Nie ma sprawy. No to do następnego razu, Zoja. - Odłożył słuchawkę.
Muszę przyznać że rozmowa nie była zbyt miła, ale potraktowałam to z przymrużeniem oka...nawet później śmiałam się z tej gadki. Troszkę ochłonęłam...a po krótkiej chwili dotarło do mnie że będę jeść kolację w bajecznym Paryżu z samym Maratem Safinem ! Moja kobieca intuicja mnie nie zawiodła...wiedziałam że Marat zaproponuje coś ciekawego... Po telefonie do mamy położyłam się jak zwykle nie zasypiając.
Wstałam z łóżka o 8. Kiedy stanęłam w łazience przed lustrem doznałam szoku. Gdzie jest Zoja? W lustrze stała jakaś dziewczyna o opuchniętych oczach, potarganych włosach, bladej skórze...koszmar. No ale czego można się spodziewać po nieprzespanej nocy. Wzięłam prysznic, szybko się ubrałam i starałam się ładnie pomalować. W końcu kobieta, która ma zjeść kolację z Maratem Safinem musi zawsze wyglądać ślicznie
Wypiłam kawę, zjadłam rogalik i pojechałam do centrum. Udałam się do kosmetyczki aby umówić się na manicure, pedicure, i inne zabiegi, które mają na celu upiększenie mnie. Potem poszłam do fryzjera, do wizażystki, zaliczyłam chyba z milion sklepów...Wróciłam do domu o 15 wykończona, ale szczęśliwa, bo kupiłam to co chciałam… oh tak , ale ile to mnie kosztowało ?? Cóż.....przecież nie co dzień jedzie się do PARYŻA. Nareszcie wyglądałam jak człowiek ... Poprzymierzałam jeszcze raz kupione rzeczy, a potem strzeliłam sobie mocną kawkę. Byłam wykończona... Marzyłam o łóżeczku...aż tu nagle dzwonek...ale tym razem do drzwi.
- Cześć kochanie! Nie wolno żartować sobie ze mnie...- wykrzyczała mama po tym jak otworzyłam drzwi. Weszła do środka, udała się do kuchni i sprawdzając co mam w lodówce, prawiła kazanie... - Ja nie jestem koleżanką, żebyś mogła robić ze mnie cymbała. Nie masz już masełka słoneczko, mogę Ci kupić jak chcesz. Kolacja z Safinem? Ha! I ja mam w to uwierzyć? Dziecko! A niby skąd on ma wiedzieć o Twoim istnieniu? Ten jogurt jest już przeterminowany, wyleje go bo jeszcze się zatrujesz.- zamknęła lodówkę i opróżniając kubeczek jogurtu ciągnęła dalej. - A niby gdzie macie się spotkać co? Może zaprosiłaś go do siebie, hahaha - zaczęła się ze mnie śmiać. Stałam w drzwiach i ziewając odpowiedziałam:
- Zaprosił mnie na kolację do Paryża.
Mama usiadła sobie na krześle. Ja poszłam do pokoju i włączyłam telewizor. Za chwilkę mama przybiegła za mną, stanęła przed sprzętem i z niedowierzaniem mówiła.
- Dziecko, Ty nie żartujesz? A może to Ci się tylko śniło co?.
- Mamo przestań!!- wykrzyknęłam.- Nie jestem już dzieckiem, żeby zmyślać...
- Może już nie jesteś, ale cały czas się tak zachowujesz... - Czułam, ze zanosi się na dłuższe kazanie. – Zamiast bujać w obłokach, marzyć i wierzyć w sny o tym, że Safin zaprosił Cię na kolacje do stolicy Francji, powinnaś wziąć się za siebie!!! Skończyć studia, znaleźć dobrze płatną pracę i poszukać sobie odpowiedzialnego chłopca. Zejdź na ziemię, nie jesteś kopciuszkiem, a Safin nie jest Twoim księciem na białym koniu!! To nie bajka, tylko prawdziwe życie!!!! - Krzyczała mama
W głębi duszy śmiałam się z mamy.....Naprawdę nie wierzyła...Ale co tam, nie będę się kłócić. Powiedziałam spokojnie:
- Mamo, ale Tomek wygrał jakiś tam konkurs, a nagrodą była kolacja ze znanym tenisistą.... Tomek nie bardzo interesuje się tenisem, więc postanowił umówić mnie z Maratem Safinem...Mamo, uwierz!!
-Kochanie!! Naprawdę??? - usiadła - Boże! Dziecko...Jak się cieszę?.. Kiedy jedziesz? Co założysz? Jakie weźmiesz dodatki? Masz odpowiednio dużo pieniędzy? - Mama zamieniła się w karabin maszynowy, z którego wystrzeliwały pytania
- Jeszcze nie wiem kiedy. Marat ma zadzwonić za kilka dni. Jeszcze nie wiem co założę, mam kilka wariantów, ale jak na razie nie mogę się zdecydować, to samo tyczy się dodatków. Szczerze mówiąc liczyłam, że pożyczysz mi troszkę - starałam się odpowiadać kolejno na zadawane przez mamę pytania...
- Ależ oczywiście, że Ci pożyczę Dziecinko. Przecież takie coś zdarza się raz w życiu. My, kobity lubimy się podobać i musisz na Safinie zrobić niezapomniane wrażenie. - Moja kochana mamcia!!!
- Dziękuję mamo. Wiedziałam, że mnie nie zostawisz w potrzebie. - Uściskałam ją mocno.
- No to Zosiu pokaż, co zamierzasz założyć. Wiem, że masz kilka pomysłów, ale ten wg ciebie najfajniejszy chciałabym zobaczyć.
Pokazałam mamie moją krótką bordową sukienkę i czarne szpilki. Zaprezentowałam się w tym stroju wyjaśniając, że moje włosy będą spięte w kok.
- Więc brakuje Ci dodatków...- Powiedziała mama myśląc głośno. - Srebro, zdecydowanie srebro, żeby trochę ochłodzić to gorące bordo. - Z nadopiekuńczej, wścibskiej baby, mama nagle zmieniła się w znawczynie mody i image'u. Taką lubiłam ją najbardziej, zwłaszcza, ze bardzo dobrze się na tym znała.
- Tak mamciu, i tak nie nosze złota. Tylko zastanawiałam się, czy nie fajniej wyglądałoby srebro z jakimiś kamieniami. Myślałam o czymś bordowym. Kaśka ta moja....
- Tak córeczko - przerwała mi - Bordowe kamienie w srebrze. Chłód i namiętność. Lód i wulkan. - Mama jest niesamowita. - Wiesz Zosiu masz wspaniały gust. I powiem, że zdecydowanie odziedziczyłaś go po mnie.
- Wiem mamciu i jestem ci za to bardzo wdzięczna. - Odparłam szczerze.
- Trzeba tylko czegoś takiego poszukać...
- Kaśka, moja koleżanka ma taki komplecik. Kolczyki, naszyjnik i bransoletka. Bez problemu mi pożyczy.
- No to biegnij do Kasi i pamiętaj, że muszę Cię zobaczyć przed wyjazdem w pełnym "umundurowaniu".
- Dobrze mamo. Zadzwonię przed wyjazdem to się spotkamy. - Chciałam żeby rzuciła na mnie okiem przed samym wyjazdem. Coś mi na pewno użytecznego doradzi.
- A masełko przyniosę Ci jutro i jogurt. Może kakałko Ci jeszcze kupić? - Znowu zmieniła się w mamuśkę niedozniesienia.
- Ale mamo, przecież za parę dni jadę do Paryża. Nie zdążę zjeść i znowu się zepsuje.
- Masz racje. Przyniosę Ci wszystko jak przyjedziesz. No i musisz mi zdać relacje. Wszystko ze szczegółami. - Nie uśmiechało mi się to wcale. Nie chciałam się z nikim dzielić moją kolacją w Paryżu, ale wiedziałam, że i tak będę musiała to zrobić.
Problem stroju był rozwiązany. Kaśka pożyczyła biżuterię, mama pieniędzy. Dwa dni po telefonie od Marata byłam gotowa. Wprawdzie musiałam się zastanowić, w czym do Paryża polecę, ale nie wydawało mi się żebym miała problem z wyborem. Teraz pozostało mi tylko czekać na telefon z informacją o terminie wyprawy.
Eh....moja mama jest niesamowita. Jedyna tak mi pomogła. Zawsze byłyśmy jak przyjaciółki, chociaż były chwile w których zmieniała się w prawdziwą mamę.
Już w połowie byłam spakowana... Cieszyłam się że przygotowania tak szybko poszły ...
Kąpiel. Tego mi było trzeba. Gorąca kąpiel z lampką słodkiego, czerwonego wina. Z błogiego stanu wyrwał mnie telefon. Owijając się ręcznikiem podniosłam słuchawkę.
- Witaj Zoju!- Usłyszałam.
- Cześć Marat.
- Zarezerwowałem już bilety. Masz lot o 7 rano w poniedziałek. Ja będę czekać już w Paryżu na lotnisku. Mam nadzieje, że nie jesteś zła, że tak wcześnie, ale chciałbym z Tobą troszkę pogadać przez tą kolacją.- Zatkało mnie. Cały dzień z Maratem. To on odbierze mnie z lotniska...
- Nie mam nic przeciwko- tylko tyle zdołałam z siebie wydusić
- Aha i kolacje zjemy w Taillevent. Chyba nie jesteś zła, że to ja wybrałem lokal.
- Nie. Chociaż mogłeś to skonsultować ze mną, ale dobrze, skoro już wybrałeś. To jest dobra restauracja więc ok.- starałam się nie wyjawić tego, że nie mam pojęcia o czym on mówi.
- No to do poniedziałku
- Do zobaczenia Marat...
Aaaaaaaaaaaaaa...super! Cały dzień w Paryżu z Maratem.
Oj chyba znowu muszę iść do sklepu kupić coś na ten dzień, bo przecież nie ubiorę starych jeansów i jakiejś zwykłej bluzeczki... Szczęśliwa i przerażona ponownymi zakupami, ubrałam się w szlafrok, włączyłam tv i opróżniłam butelkę wina...
W następny dzień kupiłam ciekawe jeansy - pierwszy raz wydałam tyle pieniędzy na głupie spodnie!!! Wzięłam też odjazdową bluzkę - również drogą! Ale jak szaleć to szaleć. Szczerze mówiąc nie zwracam teraz na pieniądze jakiejś szczególnej uwagi. Najbardziej się cieszyłam z tego że Marat będzie czekał na mnie na lotnisku - nie brzmi to romantycznie? Eh..... Jutro pierwszy raz będę lecieć samolotem ..ciekawe jak to będzie....!?
Położyłam się do łóżka o 20, musiałam się wyspać, żeby rano jakoś wyglądać. Zasnęłam jednak chyba koło 1.
4:30 zadzwonił budzik. Wyłączyłam go i poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic, ubrałam bieliznę (też nową i też drogą), założyłam szlafrok i poszłam coś zjeść. Kiedy zjadłam śniadanie i wypiłam całą kawę, była już 5. O 6 miała podjechać pod mój blok taksówka, miałam nadzieje, że pól godzinki wystarczy żeby dojechać na lotnisko.
Umalowałam się delikatnie, ale bardzo ładnie. Ułożyłam włoski. Wyglądałam ślicznie. Założyłam nowe spodnie, nową bluzeczkę, włożyłam letnią kurteczkę, którą kupiłam przed miesiącem. Byłam gotowa. Za chwilkę usłyszałam klakson, wyjrzałam przez okno- taksówka już stała i czekała na mnie. Zeszłam na dół i pojechałam na lotnisko.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Śro 20:35, 03 Wrz 2008 |
|
|
|
|
martinatorres
Administrator
Dołączył: 12 Lip 2008
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zielona Góra
|
|
|
|
Milusie jak zawsze i tym razem mocno intrygujące...
Pisz dalej...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Czw 9:34, 04 Wrz 2008 |
|
|
karolka
Dołączył: 14 Lip 2008
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszaffka
|
|
|
|
to jest już dawno napisane
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Czw 12:51, 04 Wrz 2008 |
|
|
maka
Gość
|
|
|
Nie mogę się doczekać kolejnej części I znów zaczęło się od przypadkowego telefonu
|
|
Pią 19:52, 05 Wrz 2008 |
|
|
martinatorres
Administrator
Dołączył: 12 Lip 2008
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zielona Góra
|
|
|
|
Fakt, nie zuważyłam....
Mam nadzieję, że będzie z lekka ostro...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Sob 8:57, 06 Wrz 2008 |
|
|
karolka
Dołączył: 14 Lip 2008
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszaffka
|
|
|
|
owszem, moje opowiadanie troszkę wzorowałam na tym
kolejna część. miłej lekturki życzę moje panie
2. Paryż, moje miasto
Kiedy dojechałam właśnie zaczynała się odprawa. Weszłam na pokład samolotu. To była 1sza klasa. Zaniemówiłam... pomyślałam tylko - "ciekawe ile go to kosztowało" - usiadłam na swoim miejscu. Za chwilkę podeszła do mnie stewardesa i zapytała czy czegoś nie potrzebuję, czego się napiję itp... zamówiłam sobie lampkę wina ( tak na odwagę). Samolot wystartował.
Zbliżała się 9, a my zbliżaliśmy się do lądowania. Mimo, że lecieć było cudownie to jednak ja miałam w głowie zupełnie coś innego. Ale wiedziałam jedno - jestem stworzona do latania
Wylądowaliśmy... Wyszłam z samolotu, szłam przez korytarz, bramkę i... – ”O Matko...tam stoi Safin"- pomyślałam. Widziałam go. Stał i wzrokiem szukał mnie. Otoczony był wianuszkiem dziewczyn, ale żadna nie była wyższa od niego więc spokojnie mogłam go dojrzeć. Postanowiłam, że do niego podejdę i się przedstawię. Przecisnęłam się przez tłum fanek, stanęłam przed nim i powiedziałam:
- Cześć to ja Zoja
-Wowwwww....eee cześć- odpowiedział...
Czułam że zarumieniłam się na policzkach... Zdecydowanie postawiłam pierwszy krok wychodząc z lotniska. Nowa, czysta bielizna-nowe ciuchy-makijaż-fryzura-wszystko chyba było w porządku. Dziwnie się czułam u boku Marata Safina...każdy się na nas patrzył - muszę przyznać że to nawet przyjemne. Marat po chwili się odezwał :
-Gdybym wiedział że będę na kolacji z taką....-chyba zaniemówił.
-Z taką? No, dokończ.
-.....laską jak ty kupiłbym na powitanie tobie jakąś piękną wiązankę kwiatów.
Zaśmiałam się. Marat przeprosił mnie i gdzieś pobiegł. Za chwilkę wrócił z pięknym bukietem czerwonych róż. - "Czerwone róże, Paryż, Marat...to nie może być prawda" -pomyślałam.
Ja wyglądałam ślicznie, ale Maratowi też niczego nie brakowało. Na ogól widziałam go w koszulce, spodenkach i adidasach. Dziś jednak miał na sobie....modne jeansy i buty. Białą koszulę a na to również modną marynarkę. Wypsikany perfumami - na męskich się nie znam więc nie wiem jakiej marki ,ale pachniały ślicznie. Myślałam że to sen.. jednak nie - bo czułam zapach róż....
-Dziękuje Marat...-odparłam
-Nie masz za co dziękować, pięknej kobiecie należą się piękne kwiaty - odpowiedział stanowczo, jego głos na żywo brzmiał jeszcze lepiej.
Na zewnątrz opanowana, wewnątrz jednocześnie krzyczałam z radości, piszczałam, jak te panienki obok i mdlałam za każdym jak cos do mnie mówił.....
Kiedy wyszliśmy z lotniska, Marat pokiwał na taksówkarza, aby ten podjechał. Podał mu mój bagaż, który oczywiście niósł, jak na gentelmana przystało i otworzył drzwi do taksówki.
- Najpierw zawiozę Cię do hotelu, na wypadek gdybyś chciała się odświeżyć po podróży. No i oczywiście zostawimy tam twój bagaż. Potem zjemy śniadanie. Pewnie wstałaś już dość dawno i na śniadanie jest za późno, ale ja jestem głodny i było by bardzo miło gdybyś mi towarzyszyła. - Wprowadzał mnie powoli w plany na dzisiejszy dzień podczas, gdy jechaliśmy taksówką w stronę hotelu.
- Wspaniale. Fakt, że wstałam bardzo wcześnie, ale właściwie nie miałam czasu na śniadanie.- Byłam strasznie zdenerwowana i miałam tylko nadzieję, że nie było słychać jak bardzo drży mi głos...
- Zdenerwowana? - Zapytał niespodziewanie.
- Powiedzmy, że lekko spięta. To dość niezwykła dla mnie sytuacja. - Boże, dlaczego zachowywałam się tak sztywno. Przez telefon mogłam z nim normalnie rozmawiać, nawet być nie miła i trochę pyskata, a teraz? Czułam się onieśmielona i zagubiona. Nie znoszę kiedy ze zdenerwowania nie stać mnie nawet na mały żarcik, nawet na odrobinę luzu. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do tego hotelu, wziąć prysznic i trochę ochłonąć. Potem to wspólne śniadanie... - "Wspólne śniadanie je się po wspólnej nocy" - pomyślałam. - "To jakieś nowe zwyczaje?" - uśmiechnęłam się do siebie na samą myśl "spędzenia" nocy z Safinem...
- Nie będę pytał o czym myślisz, bo pewnie i tak mi nie powiesz. - Marat wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam na niego zaskoczona. Zobaczyłam ten miły łagodny uśmiech na jego twarzy i śmiejące się oczy. Jakoś wróciła mi odwaga..
- Oczywiście, że Ci nie powiem. - Rzuciłam zaczepnie.
- Faceci jakoś nigdy nie mają problemu z mówieniem o tym o czym myślą. Dlaczego kobietą sprawia to taki problem?
- Faceci nie mają problemu z mówieniem o tym o czym myślą, bo zazwyczaj nie myślą. - Wstąpiła we mnie ta Zośka z rozmowy telefonicznej.
- Załóżmy, że tak jest - powiedział z ironicznym uśmiechem - choć musze przyznać, że ta uwaga bardzo mnie dotknęła. Czuję się obrażony za cały męski ród. Ale mniejsza o to. Dlaczego kobiety mają z tym problem?
- Bo nie wiedzą od czego zacząć. My myślimy o tak wielu rzeczach w tym samym czasie, że nie potrafimy odpowiedzieć na takie pytanie w prosty i jednoznaczny sposób. - Odpowiedziałam z zimnym spojrzeniem, ale i uśmiechem.
- Dziękuję Ci bardzo za wyjaśnienie. - Odparował Marat. - Jednak udało mi się czegoś dowiedzieć na temat kobiet jeszcze przed kolacją. Uważam to za swój osobisty sukces. - Powiedział z nieukrywaną nonszalancją.
Tymczasem dojechaliśmy do hotelu...
Zdziwiłam się na widok pięciogwiazdkowego hotelu. W środku było wręcz przecudnie.. fontanny, bogato wykonane żyrandole itd. - normalnie raj. Marat wziął mój bagaż i zaprowadził do pokoju - oczywiście pokój też niczego sobie. Podczas mojej kąpieli zamówił śniadanie. Nałożyłam "coś" na siebie i weszłam do głównego pokoju.....
- Fajne szmatki..- powiedział i obejrzał mnie sobie dokładnie i z góry na dołu.
-Dzięki - odpowiedziałam - Marat ??
-Tak?
-Nie wiem czy mogę zapytać - co mi szkodzi - jak to właściwie jest u ciebie z Darią?
-Ee...no widzę że się nawet mną interesujesz.
-No jasne że tak....ale nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
- Bo nie ma o czym opowiadać - tylko wzruszył ramionami.
- Przepraszam, że zapytałam. - Poczułam się trochę nieswojo. - "Po co ja o to pytałam?" - Zastanawiałam się.
- Nic się nie stało... - Nastała chwila milczenia, po czym kontynuował - Przepraszam, że tak niegrzecznie odpowiedziałem, ale naprawdę nie ma już o czym mówić.
- Oki, nie ma sprawy. - Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę go o to zapytałam. - "Po co to zrobiłaś?" - Po raz kolejny zdałam sobie sprawę z własnej głupoty. - "Wiem, wiem. Chciałaś wiedzieć na czym stoisz." - Swoją drogą, ciekawe czy wszystkie kobiety tak mają, że dla niech każdy facet to potencjalna ofiara i od razu muszą się dowiedzieć czy mają szanse i na czym stoją. Ja niestety tak mam, oczywiście tylko jeżeli nie jestem z nikim związana... Żałowałam tego pytanie, ale trudno stało się.
- Cukru? - Marat przerwał niezręczną ciszę, a ja o mało nie podskoczyłam. - Co się stało? - Zapytał
- Nic, zamyśliłam się, a ty mnie obudziłeś. - Uśmiechnął się do mnie. - Dziękuję, nie słodzę. - Odpowiedziałam na pytanie o cukier.
- Strasznie często zatapiasz się w myślach...- Rzucił Safin, ale chyba nie chciał ode mnie żadnej odpowiedzi
Nic nie odpowiedziałam. Nadal czułam się głupio....ale stało się i już się nie odstanie....Musiałam zagadać..:
- Widzę że masz apetyt - bąknęłam z uśmiechem na twarzy.
- A co.. trzeba się najeść.. W końcu śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia.......-chwila ciszy - Od dzisiaj uważam że również kolacja to ważny posiłek... - Hm.....tak dużo komplementów od Marata, kwiaty, cudowne uśmieszki...podoba mi się.
- Jest dopiero w pół do 12 .. co robimy ???
- Hmmm, a byłaś już kiedyś w Paryżu- zapytał.
- Nie, niestety nie.
- O no to w takim razie oprowadzę Cię po tym pięknym mieście. To jedno z moich ulubionych miejsc na ziemi. Może na początek pokażę Ci widok na Paryż z Wieży Eiffla?
- O tak to bardzo dobry pomysł - uśmiechnęłam się.
-A mogę teraz ja o coś zapytać...- powiedział nieśmiało Marat.
-No pewnie, słucham Cię.
-Dlaczego wtedy tak szybko się wyłączyłaś, wtedy kiedy Cię obudziłem...kiedy pomyliłem nr telefonu. Pamiętasz?
Oł siet!!! a jednak wiedział, że to ja...
Wyraz mojej twarzy musiał odzwierciedlać dokładnie to co działo się wewnątrz mnie. A tam było słychać jeden wielki, przerażający krzyk: NIEEEEEEEEE!!!
- Wiesz, nie musisz odpowiadać. - Marat chyba zauważył moją minę. - Ale kiedy zorientowałem się, że ty to ta dziewczyna, miałem wielką nadzieję, że dowiem się tego i owego na temat Twojego zachowania podczas tej pomyłki.
- Nie, to nie to żebym nie chciała odpowiadać, ale miałam wielką nadzieję, że mnie nie poznałeś. Bo się wtedy wygłupiłam.
- Na początku Cię nie poznałem. Coś mi zaświtało kiedy mówiłaś o tej kobiecej psychice.. - Uśmiechnął się delikatnie - Ale dopiero kiedy odłożyłem słuchawkę pomyślałem, że to chyba ty. Zawsze to jeszcze mógł być zbieg okoliczności, że dwie osoby mówią w podobny sposób. Po drugiej, a właściwie trzeciej rozmowie byłem już pewny...
- No więc po prostu wylałam na siebie gorącą kawę i ...
- Więc jednak cię nie obudziłem? - Zapytał podejrzliwie
- No właściwie nie - Powiedziałam nieśmiało.
- Dobra nieważne. Ale jeszcze jedno. Dlaczego twierdziłaś, że się znamy? - Uśmiech od ucha do ucha i wielka ciekawość w oczach. Widzieliście kiedyś takiego Safina? Ja miałam takiego przed sobą, ale wolałabym żeby go tam nie było, albo żebym zapadła się teraz pod ziemię
Upss....no chyba nic innego niż powiedzieć mu prawdę nie przychodzi mi do głowy. Najpierw się zaśmiałam
- No cóż....wiesz...jakiś nieznajomy do mnie dzwoni, "wali" komplementami to co miałam zrobić? Postanowiłam udać głupka - co za dużo to niezdrowo - i zaczęłam ściemniać...naprawdę nie wiedząc że to sam Marat Safin ..
- No rzeczywiście musiałaś poczuć się dziwnie. - oparł z uśmiechem
- No i gdyby faktycznie był to jakiś mój znajomy, poczuł by się głupio gdybym go nie poznała, albo co gorsza nabijałby się ze mnie.
- Ale z Ciebie kombinatorka - Zaśmiał się mój towarzysz.
-Cóż… Zawsze taka byłam.... Więc co?? Szykować się do wyjścia?
-Jasne... Przyjemnie oprowadzać taką kobietą po Paryżu.
-Proszę cię, nie mów kobieta....Chyba taka stara nie jestem. ....Chwileczka.. zaraz będę gotowa.
-Jak sobie życzysz...- chwilka ciszy – Już to widzę.. Następna godzina przeminie - już nie chciałam się odzywać bo znowu doszłoby do śmiesznej sprzeczki. Pokręciłam tylko głową wyrażając swoje zdanie na temat jego komentarza. Poszłam do łazienki zrobić makijaż i uczesać się, gdy tymczasem Marat oglądał telewizję. Od czasu do czasu z salonu (apartament, w którym się zatrzymaliśmy miał, jak na razie zdążyłam się zorientować sypialnię, łazienkę i właśnie salon, w którym jedliśmy śniadanie) dochodziły komentarze typu:
- Nie maluj się tyle, bo Ci rzęsy wypadną.
- Pospiesz się przecież nie jesteś pryszczata nie musisz się tak kamuflować.
Ignorowałam je całkowicie. Miałam tylko nadzieję, że przestanie je rzucać, bo moja cierpliwość ma swoje granice. W dodatku dość wąskie, a nie bardzo chciałam przy nim wybuchnąć. Na szczęście znalazł retransmisję meczy Real Madryt - Valencia i nie zajmował się już moimi przygotowaniami. Mniej więcej po półgodzinie byłam gotowa. Umalowana i uczesana. Nawet ja byłam zadowolona ze swojego wyglądu.
- No gotowa!! - Marat wpatrzony w telewizor całkiem zapomniała o bożym świecie - Eloo Marat !!!!!
- Tak.. tak.. Przepraszam, trochę mnie meczyk pochłonął.
- Właśnie zauważyłam - odpowiedziałam z pełną powagą.
- Ulalala.......jaka laska
- Nie idę z byle kim na spacer .... - No teraz to on się chyba zaczerwienił chociaż nie miał zbyt wielkiego powodu ....
Idąc ulicami Paryża zauważyłam, że ludzie patrzą się nie tylko na Marata. Ja również budziłam dosyć duże zainteresowanie. Zarówno u zazdrosnych kobietek jak i całkiem przystojnych panów. Jedna tamci nie robili na mnie wrażenia, obok mnie szedł mężczyzna moich marzeń...był tak blisko...jego ręka była ciągle obok mojej...gdybym tylko otwarła mocniej dłoń i przesunęła troszkę w lewo złapałabym go za rękę. Jednak taka odważna nie byłam... wolałam poczekać
-Jak długo zostajesz w Paryżu-zapytał Marat uśmiechając się do mnie.
Troszkę mnie to pytanie zaskoczyło bo przypuszczałam, że po kolacji pożegnam się z tym miastem i Maratem, ale jak na dziewczyna sprytną i rozumną przystało wzięłam parę dodatkowych ciuszków na wypadek gdyby pobyt się przedłużył...
-Nie wiem, a Ty?- odpowiedziałam, starając się dowiedzieć dlaczego interesuje go długość mojego pobytu tutaj...
-Myślałem że po tej kolacji zmywam się z Paryża, ale teraz nie jestem tego pewien. Mam dla ciebie propozycję nie do odwołania ... Proponuję jeszcze kilka dni. Przecież co nam da jeden dzień w Paryżu. Jutro mógłbym zaprowadzić cię w moje ulubione miejsce w tym mieście. Szczerze....zależy mi, abyś jednak przedłużyła swój pobyt. - Zależy mu na mnie!!!!!! tzn. powiedział że zależy mu na tym pobycie ale to prawie jakby zależało mu na mnie!!! najseksowniejszemu facetowi pod słońcem zależy na normalnej dziewczynie....
-Jeśli tobie zależy to mi też....w końcu do Paryża nie jedzie się na jeden dzień... Zgadzam się…
-Muszę przyznać że bardzo się cieszę. To gdzie teraz? Może Katerda Notre-Dame ?
- Może być Notre Dame, wcześniej chcę zobaczyć Fontannę Niewinności, bo to po drodze, a potem Fontannę Moliera. No i jeszcze oczywiście fontannę Saint-Germain.
- O to prawdziwy maraton. - uśmiechnął się Marat. - Skoro zostajesz jeszcze parę dni, nie ma się co spieszyć. Może Saint-Germain zostawimy na jutro. To kawałek drogi stąd.
- Nie ma problemu.
- Same fontanny... Lubisz je? - Zapytał mój przewodnik.
-Tak, bo z jednej strony pokazują potęgę i piękno natury, a z drugiej dają złudne uczucie, że człowiek nad naturą potrafi zapanować. - Odpowiedziałam zgodnie ze swoim przekonaniem. Marat wybuchnął śmiechem, a ja nie wiedziałam czy mam się zawstydzić czy nie. - "Co ja takiego powiedziałam?"- Myślałam. Marat jakby wiedział co mnie trapi..
-Przepraszam, że zacząłem się śmiać, ale pokazałaś swoje filozoficzne "ja". Kiedy porównałem to do tej kombinatorki z pierwszej rozmowy, albo tej pewnej siebie kobiety... przepraszam, dziewczyny z drugiej, to po prostu nie mogłem się powstrzymać.
-Czyli uważasz, że jestem śmieszna? - Zapytałam z pretensją w głosie.
-Nie śmieszna. Fascynująca.- Zamarłam. Czy on naprawdę powiedział, że jestem fascynująca, czy może mi się tylko wydawało? Zdecydowanie użył właśnie tego słowa. Spojrzałam na niego, ale on odwrócił wzrok i zapadło milczenie.- "Pewnie nie chciał tego powiedzieć"- pomyślałam- "Ale skoro tak go to zawstydziło, to pewnie tak myśli." Ja reaguje właśnie w ten sposób, kiedy powiem coś o czym myślę, a co nie powinno ujrzeć światła dziennego...
Szliśmy w milczeniu kilka minut, aż wreszcie dotarliśmy do katedry. Niestety nie mogliśmy wejść do środka, ponieważ trwały prace konserwatorskie. Obejrzeliśmy tylko fasadę, poczym Marat zakomunikował, że pora coś zjeść.
-Ty naprawdę lubisz jeść. Gruby będziesz i jak później będziesz biegał po korcie?- Chciałam żeby wróciła ta sielankowa atmosfera z początku wycieczki po Paryżu.
-Tym będę się martwił później. Teraz chcę coś zjeść, bo mnie za chwilę poskręca.- Opowiedział Marat.
Atmosfera, która wcześniej była trochę ciężka, zaczęła powoli wracać do normy. Usiedliśmy w małej restauracyjce. Marat jadł pizze. Ja piłam tylko sok, bo przecież raptem 2 godziny temu zjadłam wielkie śniadanie, a jedzenie nigdy nie było moją mocną stroną.
Kiedy Marat konsumował pizzę ja patrząc się na niego rozmyślałam nad całym zdarzeniem. Nigdy nie wierzyłam że Marata zobaczę.. Baaa...że będę jeść z nim kolację. Wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka. Pierwsze śniadanie , spacer... a tu już propozycja przedłużenia pobytu. Zastanawiało mnie jedynie jak mu się układa z Darią...bo po jego zachowaniu chyba nie jest najlepiej, ale tego tematu starałam się nie roztrząsać.
-Jak tam?? Smakuje?? -zapytałam bo powoli zaczynałam się nudzić.
-Jasne...może jednak chcesz kawałek....?
-Nie, dzięki. Tym bardziej że chyba jesteś bardzo głodny, a apetyty ci dopisuje....Jedz, jedz...muszę się tobą zaopiekować. Tylko zostaw trochę miejsca w żołądku na kolację.
-To jest oczywiste że znajdzie się jeszcze miejsce na kolację. Ogółem mówiąc.......to nie wiedziałem że ta Zoja z którą rozmawiałem przez telefon jest taka ładna - no i się zawstydziłam...
-Dzięki....ale mogłeś się tego spodziewać... - trzeba zmienić temat - My tu tak gadu, gadu a zbliża się czwarta !!
Marat spojrzał na mnie zdziwiony, trzymając kawałek pizzy na wysokości otwartych już ust...
- Nie rozumiem. Co w związku z tym, że dochodzi 4? - Zapytał opuszczając rękę z pizzą.
- O której mamy zamiar jeść kolację?- Próbowałam delikatnie wprowadzić go na odpowiedni tok myślowy.
- Planowałem na 20.
- Tak właśnie myślałam. Muszę się zbierać do hotelu, żeby się do niej przygotować.- Musiałam powiedzieć wprost, bo chyba by się nie domyślił. Jednak jakby na to nie patrzeć, Safin to tylko facet.
- 6 godzin???!!!- Zapytał z niedowierzaniem.
- Słuchaj, zanim dojdę do hotelu...
- Dojdziemy- przerwał mi.
- Co? - Nie zaskoczyłam o co mu chodzi.
- Zanim dojdziemy do hotelu, odprowadzę Cię przecież. - wyjaśnił.
- Dobrze, wiec zanim dojdziemy do hotelu minie jakaś godzina, zwłaszcza, że musisz skończyć jeść. - Rzuciłam znaczące spojrzenie na pozostały kawałek pizzy.- Skoro w restauracji mamy być na 20, musimy wybyć z hotelu jakieś pół godziny wcześniej. Zostaje mi raptem 4 i pół godziny. Mam na prawdę sporo rzeczy do zrobienia.
- Ach te kobiety. 4 i pół godziny żeby się przygotować. Straszne. - Chciał się chyba ze mną podroczyć...
- Ale dzięki temu my kobiety podobamy się wam, próżnym facetom, którzy lubią się nami chwalić. - Nie pozostałam dłużna.
- O, to bolało.- Spojrzał na mnie urażony, ale i uśmiechnięty.
- Miało boleć. - Ja z kolei udawałam zimną.
- Ależ wy jesteście okrutne.
- A wy głupi, że za takimi okrutnymi istotami biegacie. - Odpowiedziałam z tym samym lodowatym i lekceważącym wyrazem oczu.
- I tu muszę Ci przyznać rację. Naprawdę jesteśmy głupi. Moglibyśmy sobie kupić dmuchaną lalę zamiast uganiać się za kobietami. Tylko widzisz, taka laleczka jest zimna i martwa, a my chcemy ciepłą, żywą kobietę. - Powiedział dziwnie poważnie, ale mogłabym przysiądz, że starał się powstrzymać śmiech.
- O jaki ty doświadczony. Korzystałeś z usług owej plastykowej damy? - Rzuciłam ironicznie. Jeszcze trochę i nie będę w stanie powstrzymać śmiechu. "Zoja trzymaj się"- mówiłam do siebie. Jakoś dziwnie wydawało mi się, że kto pierwszy się roześmieje przegra tę rozgrywkę. Bo jak inaczej można było nazwać nasze dziwne dialogi?
-Mało o mnie wiesz dziecinko - mrugnął oczkiem i wybuchnął śmiechem...wiedziałam że przegra tą walkę na słowa.
-Ty o mnie też - uśmiechnęłam i również odesłałam mu mrugnięcie oka. Była bardzo przyjemnie. Safin miał poczucie humoru, lubił się droczyć, a jego słodki uśmiech powalał mnie z nóg.
Dokończył pizzę i wyszliśmy z przytulnego lokaliku. W czasie drogi powrotnej Marat zapytał:
-Masz ty chłopaka lub narzeczonego? A może męża ?? - znowu się zaśmiał ...
-A jak myślisz ?
-Myślę że tak piękna osóbka jak ty powinna mieć wybrańca. Może nie męża, ale jakiegoś amanta na pewno. - zawsze faceci muszą to powiedzieć.. żeby potem nie wyjść na durnia.
-A widzisz, tu się mylisz...jestem sama jak palec. Ale to mi odpowiada..
-Baba bez faceta, i to ci odpowiada?.. Czy ja o czymś nie wiem ? - znowu nie udało mu się powstrzymać śmiechu.
-Jeśli o to chodzi to raczej wiesz już wszystko... - pokazałam mu język i udałam zdenerwowaną.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Korzystając z tej chwilki zaczęłam oglądać kamienice, witryny sklepów i piękne widoczki, jakich w Paryżu nie brakowało. Tak się temu oddałam, że mało co nie wpadłam na latarnię, w porę się jednak ocknęłam.
- Co Ty tak oglądasz?? Głowa będzie Cię potem boleć, a kark na pewno - usłyszałam nagle. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Marat stoi parę metrów za mną, obserwuje mnie i uśmiecha się.
- Skoro udało mi się w końcu przyjechać do Paryża, to chcę wszystko zobaczyć i jak najwięcej z tego zapamiętać - odparłam
- Wszystko?! - zdziwił się - wydaję mi się, że jak na pierwszy dzień, na te parę godzin to i tak trochę zobaczyłaś...
- Jasne, szczególnie pizzerię i podziwiałam Ciebie jak spożywałeś pizzę.... rzeczywiście dużo - odpowiedziałam zaczepnie, ale nie dał się sprowokować, nie tym razem.
Doszliśmy do hotelu:
-Teraz już sobie poradzę- powiedziałam, chcąc delikatnie powiedzieć Maratowi, żeby już sobie poszedł.
-Na pewno? Nie zgubisz się- Marat znowu zaczynał się droczyć.
-Wątpię, a nawet jeśli, to poproszę jakiegoś przystojnego Francuza, żeby wskazał mi drogę-nie pozostałam dłużna.
-Acha. Ok to spadam. To pa...- podał mi dłoń. Ja również podałam mu swoją dłoń. On jednak przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Teraz dopiero mogłam poczuć jak on cudownie pachnie... Odwrócił się i poszedł.
Stałam przed hotelem i odprowadzałam go wzrokiem. Gdy zniknął za rogiem ja weszłam do hotelu.
Gdy stanęłam w holu zaczęłam skakać jak dziecko. Portier dziwnie na mnie popatrzył, po czym uśmiechnął się dodając- Ach ta miłość...
Poszłam do pokoju...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez karolka dnia Sob 15:15, 06 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Sob 15:14, 06 Wrz 2008 |
|
|
maka
Gość
|
|
|
Aaaaach, już nie mogę się doczekać kolacji (i tego co będzie po niej )
|
|
Sob 19:59, 06 Wrz 2008 |
|
|
karolka
Dołączył: 14 Lip 2008
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszaffka
|
|
|
|
tego dowiesz się dopiero jutro.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Nie 5:25, 07 Wrz 2008 |
|
|
martinatorres
Administrator
Dołączył: 12 Lip 2008
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zielona Góra
|
|
|
|
No własnie...
Ciekawe czy zakończy się wszystko śniadankiem do łóżka?...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Nie 13:13, 07 Wrz 2008 |
|
|
karolka
Dołączył: 14 Lip 2008
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszaffka
|
|
|
|
ach wy zboczuchy jedne
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Nie 23:23, 07 Wrz 2008 |
|
|
karolka
Dołączył: 14 Lip 2008
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszaffka
|
|
|
|
i kolejna część dla was dziewczynki
3. Zwiedzanie, kolacja i…..
Próbowałam jak najszybciej się przygotować. Ponownie wzięłam "prawdziwą" kąpiel, wysuszyłam włoski i ułożyłam w fanatazyjną fryzurę. Nawet mi makijaż wyszedł bosko. Ubrałam swoją bordową kieckę, czarne szpilki i biżuterię pożyczoną od Kaśki....i oczywiście wypsikałam się perfumami. Chwila zastanowienie - czy nic nie brakuje.... Wyrobiłam się ze wszystkim do 19.00 . Z Maratem umówiona byłam na 19.30, więc miałam jeszcze trochę czasu. Spojrzałam jeszcze do lustra.... Sama sobie się dziwiłam - wyglądałam cudnie. Po chwili........
Usłyszałam pukanie do drzwi. Zdziwiłam się, bo przecież miałam jeszcze trochę czasu. Kiedy otworzyłam drzwi zobaczyłam portiera:
- Limuzyna już podjechała i czeka na panią- powiedział po angielsku z francuskim akcentem,
- Dziękuję, już schodzę-zastanawiało mnie czy ten facet wyczuł moje zdziwienie, chociaż starałam się być w miarę poważna.
Wzięłam torebkę, jeszcze raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam z pokoju. W holu recepcji wydawało mi się, że wszyscy mi się przyglądają. Mężczyzna w średnim wieku spojrzał na mnie badawczo i powiedział coś swojemu koledze obok. Dziwnie się czułam, ale w głębi duszy miałam nadzieję, że Marat też mi się tak będzie przyglądał i zachwycał. „A co mi tam, trochę próżności nigdy nie zaszkodzi”- powiedziałam sama do siebie i wsiadłam do samochodu. Jadąc ulicami Paryża zastanawiałam się co Marat takiego szykuje. Pięciogwiazdkowy hotel już był, propozycja przedłużenia pobytu też, ale nie było jednego... W tej chwili właśnie zorientowałam się, że samochód zatrzymał się, a jego drzwi otworzył mi kierowca. Wysiadłam i ujrzałam, że znajduję się przed jedną z najlepszych, ale i najdroższych restauracji w Paryżu. W Taillevent.
Marat czekał na mnie przed restauracją.... Odświętnie ubrany otworzył drzwi i poprosił mnie do środka. Zdjął mój płaszczyk i udaliśmy się w stronę stolika. Restauracja .... nie mogę znaleźć słowa, by móc skomentować to miejsce. Siedząc w takiej restauracji u boku takiego mężczyzny jak Marat czułam się niczym królewna w bajce. Po dłuższej chwili Marat powiedział:
-Pięknie wyglądasz Zosiu - w takim momencie wybaczę Maratowi że powiedział do mnie Zosiu .. z drugiej strony Zoju - jakby to brzmiało??
-Dziękuje Marat, ty również - raczej to nie było miejsce na żarty więc każdy z nas zachowywał się z pełną powagą. Podszedł kelner, odsunął krzesło, żebym mogła usiąść, podał menu ukłonił się i odszedł. Byłam lekko podenerwowana, więcej sparaliżowana. Tak działała na mnie ta elegancka restauracja, bo do obecności Marata zdążyłam się już przyzwyczaić. - "Nie będzie tak źle"- myślałam ufna w swe zdolności adaptacyjne.- "Spokojnie Zoja, trzymaj się, wszystko jest pod kontrolą"- próbowałam uspokajać samą siebie. Jednak nie było to proste. Czułam, że drżę od środka. Bałam się, że popełnię jakiś błąd. Nie bardzo wiedziałam jak mam się zachować.
- No więc, co zjemy? - Zapytał Marat
- A ty ciągle o jedzeniu- Rzuciłam z niedowierzaniem. Choć logicznie myśląc jego pytanie było całkiem na miejscu, w końcu byliśmy w resauracji, umówieni na kolację.
- Zoju... Chyba muszę cię uświadomić... -"Jestem już uświadomiona"-
pomyślałam - "Boże Zośka o czym ty myslisz"- Nie mogłam uwierzyć na jakie manowce wyprowadza mnie moja główka - ....że do restauracji przychodzi się, żeby coś zjeść...
- I porozmawiać- przerwałam mu
-I porozmawiać- Zgodził się- Ale jedzenie jest jednakowoż rzeczą najbardziej istotną w miejscu zwanym restauracją.- dodał z niesamowicie poważna miną, ale śmiejącymi się oczami. Sposób w jaki to powiedział całkowicie mnie rozłożył. Udało mu się rozładować atmosferę...
- Nie mogę się z panem zgodzić- kontynuowałam w podobnym do jego tonie.- Miejsca takie jak to, w którym się obecnie znajdujemy służy przede wszystkim spotkaniom, które mają na celu zacieśnianie więzi towarzyskich tudzież biznesowych.- wybuchnął śmiechem na tyle cichym, aby nie zwrócić na siebie "uwagi".
- No to chyba wtopiliśmy się w gości. - powiedział.
- Zdecydowanie tak. - Napięcie i zdenerwowanie, które wcześniej mi towarzyszyło zaczynało powoli odpływać. Czułam się coraz pewniej.
- No to może popatrzmy w to menu. Kiedy przyjdzie kelner wypada wiedzieć co tu w ogóle podają. - Marat wziął do ręki kartę dań i zaczął ją uważnie czytać.
Znowu dla mnie niezręczna sytuacja... Menu było w języku francuskim....ale cóż....teraz nie mogę się poddać! Zagadałam :
-Już wybrałeś ? Może ty coś zaproponuj, zawsze liczę się ze słowem mężczyzny - ściema na maksa.
-Oooo.. to chyba nowość. Ciekawe co jest specjalnością szefa kuchni.
-No właśnie.. zapytajmy kelnera...
- Albo nie. Nie pójdziemy na łatwiznę. Wybierzemy sami.- Marat zmienił zdanie… Niestety…
Oboje zatopiliśmy się w nader ciekawej lekturze z której nie mogłam zrozumieć ani jednego słowa. Dobrze, że chociaż były krótkie opisy po angielsku. Byłam przynajmniej pewna, że nie zamówię sobie żabich udek, czy innych ślimaków. Kiedy podszedł kelner byliśmy gotowi:
- Dla mnie królik w białym winie- powiedział Marat, po czym zwrócił się do mnie- A dla ciebie?
- Ja proszę Cassoulet- powiedziałam nie patrząc na kelnera tylko na Marata. Miałam nadzieję, że tak właśnie należy zrobić. W końcu we wszystkich filmach odbywa się to w ten sposób.
- A co będzie na deser?- Zapytał po angielsku kelner
- Dla pani...- Marat zwrócił się do mnie
- Cassate po neapolitańsku- odpowiedziałam
- .... Cassate po neapolitańsku, a dla mnie Tiramisu.
- Proszę jeszcze wybrać wino.
- Może ty wybierzesz?- Pytający wzrok mojego dzisiejszego partnera, zwrócił się w moją stronę.
- Dobrze.- Chyba chciał sprawdzić, czy znam się na rzeczy- Proponuję Chateau-Grillet, czerwone, półwytrawne, rocznik 1972, ewentualnie 1984.
Marat oczywiście powtórzył wszystko kelnerowi, ten popatrzył na mnie z uznaniem. -"Chyba dobrze trafiłam"- pomyślałam
Ufff....jakoś wybrnęłam z tej niezręcznej sytuacji.
Kelner odszedł, a ja odezwałam się do Marata :
-Tak właściwie, to czemu właściwie wybrałeś Paryż żeby zjeść ze mną kolację ?
-Bardzo lubię to miasto, a dawno tutaj nie byłem. Nie miałem za dużo czasu ... rozumiesz ... turnieje i tak dalej....-po chwili przerwy dodał- i nie miałem z kim przyjechać. Poza tym wiem jak na laski działa to miasto. - odpowiedział z powagą.
-Zastanawia mnie też czemu zaproponowałeś przedłużenie pobytu...- teraz ja do niego się uśmiechnęłam.
-Hm....niech to będzie na razie tajemnicą - zaśmiał się.
- No dobra, nie jestem wścibska.- Jakoś dziwnie się poczułam, kiedy to powiedział.- Aha i jeszcze jedna sprawa…
- Słucham…- przerwał mi- To jakaś chwila prawdy?
- Raczej szczerości.- powiedziałam poważnie- Ta sprawa dotyczy „lasek”. Nie mów do mnie w ten sposób, bo nie jestem pierwszą lepszą.- Przeszkadzało mi to od początku, bo naprawdę nie znoszę, kiedy facet tak do mnie mówi, ale nie czułam się wystarczająco pewnie, żeby zwrócić na to jego uwagę wcześniej.
- Ok., nie ma problemu, ale o ile pamiętam zrobiłem to najwyżej 2 razy.- Zaczął się bronić, jak to każdy facet ma w zwyczaju, kiedy zwróci mu się uwagę.
- Czyli o 2 razy za dużo.- ucięłam temat. Niech nie myśli, że mu wszystko wolno.
Hm… poczułam ulgę bo powiedziałam nareszcie to co czułam. Ja już taka jestem że jeśli coś mnie gryzie to mówię wszystko prosto w twarz.
-Nie lubię głupich dziewczyn, a ty do grona takich pustych lalek nie należysz i to mi się w tobie najbardziej podoba. Wiem, nieraz głupio się zachowuję, ale proszę wybacz mi.... - naprawdę byłam wkurzona i Marat to zauważył.
-Pierwszy i ostatni raz ci wybaczam... Jeśli wiesz że nieraz głupio się zachowujesz to czemu nie próbujesz tego zmienić? Marat, co za dużo to niezdrowo - odparłam poważnie, nie byłam zbyt miła i zdawałam sobie z tego sprawę...
-Oh… czcigodna pani, nie, nie, naprawdę przepraszam - skapnął się że znowu robi coś źle.
-Dobra, koniec bo zaraz pogryziemy się jak psy - chyba pierwszy raz od pobytu w tej restauracji uśmiechnęłam się do Marata.
Na szczęście kelner przyniósł zamówienie, więc nie było problemu z zajęciem się czym innym niż rozmowa. Jedliśmy w milczeniu. Cisza ciążyła coraz bardziej.- "Może nie powinnam tak wybuchać"- pomyślałam - "Ne, zdecydowanie dobrze zrobiłam, przecież mogło mnie to drażnić." Wydawało mi się, że Marat zareagował na to trochę zbyt nerwowo, ale jakoś nie mogłam znaleźć przyczyny. Zastanawiałam się o co mogę go zapytać, żeby zmienić tą nieprzyjemną atmosferę. Nie lubił być powodem załamania nastroju...
- Więc na jaki turniej jedziesz w najbliższym czasie?- to było głupie pytanie, bo przecież bardzo dobrze znałam odpowiedź. W końcu był początek czerwca, więc gdzie wtedy wybierają się tenisiści?
- Wimbedon.- Odpowiedział obojętnie
- Trawka?- rzuciłam frywolnie. "Boże, żeby zaczął ze mną znowu rozmawiać. Nienawidzę ciszy!"
- Trawka, trawka. Nie lubię grać na trawce, ale nie mogę opuścić takiego turnieju.
- Nie możesz, czy nie chcesz?- rzuciłam pytająco
- Właściwie to nie chce. Wiesz, Wimbledon to tradycja, historia, wszystko czym tenis był i jest. Tego porostu nie można opuścić.
- To dlaczego nie lubisz tam grać?
- To nie kwestia Wimbledonu tylko tej cholernej trawki. Niby wiem jak na niej grać, ale wiedzieć to jedno, a faktycznie grać drugie.
- Czyli po prostu nie umiesz grać na trawie...- sarkazm kipiał z każdego słowa.
- No i tu mnie masz. Porównując z innymi nawierzchniami, zdecydowanie nie umiem grać na trawie.- uśmiechnął się.- Ale nie rozmawiajmy o mojej pracy. Wystarczy, że mam świadomość zbliżającej się trawki na co dzien.- Ale on się ładnie uśmiecha....- Jak Ci smakuje twoje Coso...coś tam?
- Moje Coso...coś tam jest przepyszne, na pewno lepsze niż twój króli...coś tam.- Zaczęliśmy się śmiać.
- Nie, niemożliwe. Nie ma nic lepszego niż królik w winie, popijany winem. Chcesz spróbować?- zapytał patrząc na mnie z ukosa śmiejącymi się oczkami.
- Taki miłośnik jedzenia - ależ ja to ładnie ujęłam - ja ty na pewno się ze mną nie podzieli - Ciekawe czy da się sprowokować....
- Przeciwnie. Ja cię nawet chętnie pokarmię.- Mówią to odkroił kawałek królika i poczęstował mnie nim. "Niesamowite, Safin karmi mnie własnym królikiem!"- Akurat nie królik był tu ważny, ale sam fakt, że siedzi na przeciwko mnie i karmi mnie ze swojego talerza. Moje myśli znowu zaczęły odpływać w "złym" kierunku: "Z jedzenie można robić dużo interesujących rzeczy. Ciekawe czy Maracik bawił się kiedyś jedzeniem w łóżku". Cóż nic nie poradzę, że nachodzą mnie takie myśli. Co w tym złego? Przecież od myśli do czynów droga daleka.
- Jesteś jeszcze? - qrde chyba znowu się zamyśliłam - Mayday, mayday. Houston do Zoji!
- Przepraszam już wróciłam - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Widzę, jestem tylko ciekaw gdzie byłaś.
- Zastanawiałam się, które z nas ma lepsze danie.
- No powiedzmy, że Ci wierzę - W tym momencie kelner przyniósł deser - A deser? Który jest lepszy?
- Wiesz lody to moja największa miłość. Uwielbiam wszystkie. No prawie wszystkie, bo za owocowymi nie przepadam, więc w przypadku deseru nie będzie rozróżnienia.
- Powiedziałaś to tak poważnie, że nie śmiem ci nie wierzyć.
- I dobrze. Tak ma być.
Jedząc lody zaczęłam się zastanawiając, co będziemy robić jutro. Chyba ma jakieś plany skoro chciał, żebym została...
Kiedy skończyliśmy kolację była 23. Byłam zmęczona. W końcu wstałam bardzo wcześnie. Marat odwiózł mnie do hotelu...
Jadąc prawie nie zamieniliśmy słowa. " Czyżby był na mnie zły" - to pytanie najbardziej mnie nachodziło - "Ale przecież później już było wszystko OK" - przynajmniej tak mogłam się pocieszać. W końcu dojechaliśmy pod mój hotel. Jeszcze siedząc w samochodzie Marat zapytał:
- Odprowadzić cię na górę, Zoju?
- Jak chcesz to proszę bardzo - odpowiedziałam.
Weszliśmy do hotelu, poprosiłam o klucze i wsiedliśmy do windy.
- Marat, mam do ciebie pytanie,
- Tak,
- Co będziemy jutro robić? Gdzie pójdziemy, o której godzinie, i w ogóle?
- Tak, wy kobiety - ach, ten jego uśmiech, zawsze przy nim wymiękam - zawsze chcecie wiedzieć wszystko i jak najszybciej.
- No, przepraszam, ale mógłbyś uchylić chociaż rąbka tajemnicy.
- Wszystko w swoim czasie - u licha, co on kombinuje - jutro się dowiesz, powiedzmy, że to niespodzianka.
- Dobra, jakoś wytrzymam do jutra i utrzymam wodze mojej ciekawości.
- Tutaj? - zapytał Marat kiedy dotarliśmy do drzwi mojego pokoju , a raczej apartamentu.
- Tak, tutaj.
- To do jutra Zoju, miłych snów - kiedy to powiedział pocałował mnie w policzek, a ja nie potrafiłam nic odpowiedzieć tylko
- Tak, przyda się, jestem strasznie zmęczona. Dobranoc.
Weszłam do pokoju i szybko wzięłam prysznic, poskładałam porozwalane ciuchy i poszłam do wyrka. Byłam wykończona... Cieszył mnie fakt iż udało mi się zmienić nastrój który początkowo panował w restauracji.
Rano oczywiście szybko się ogarnęłam...zjadłam porządne śniadanie i oczekiwałam na jakikolwiek znak od Marata. Marat okazała się dzisiaj rannym ptaszkiem bo o w pół do 9 pokazał się w hotelu. Po co miała się marnować każda spędzona chwila w Paryżu. Na dole już czekała limuzyna. Niespodziewanie zatrzymaliśmy się przed jednym z najbardziej luksusowych sklepów "CELINE".
- Może jakieś małe zakupy?- zapytał uśmiechając się jak zwykle. Nic nie powiedziałam bo przecież nie miałam za dużo pieniążków, a bądź co bądź ten sklep jest jednym z najdroższych....Odpowiedziałam więc uśmiechem.
- Wiesz ja jestem troszkę dziwny, bo w przeciwieństwie do inny facetów - uwielbiam zakupy. Ale chyba nie przeszkadza Ci to prawda?
- Nie, nie ależ skąd. Ja też lubię czasem pochodzić po sklepach. Tylko troszkę dziwi mnie że Ty to lubisz... niby taki prawdziwy facet, a lubisz to co kobiety...- znowu zaczęłam się z nim drażnić - hmmm dziwne, dziwne. Może coś ukrywasz? Teraz medycyna plastyczna potrafi zdziałać cuda...
Popatrzył na mnie zdziwiony, po czym zaczął się śmiać.
- Może i ukrywam... może w spodniach mam coś innego niż myślisz...
- Dobra, dobra, bo się zaraz przestraszę - odpowiedziałam. Wyszliśmy z samochodu po czym udaliśmy się w kierunku drzwi wejściowych. Nagle poczułam się bardzo głupio ..bo naprawdę nie miałam dużo kasy, tym bardziej nie na takie sklepy!! W środku były same odjazdowe szmaty ... no cóż .... luksus to luksus. Chwilę pochodziliśmy w milczeniu. Ja z przestraszoną miną patrzałam tylko na ceny. Marat zagadał:
- No piękna, wybrałaś już coś? - no.....jasne !!
- Nic, jestem niezdecydowana, wszystko mi się podoba - przecież nie powiem mu że nie mam za dużo kasy.
- No to wybierz coś sobie ...
Zastanawiałam się co powiedzieć i zrobić. Kaśka powiedziałaby w tym momencie, jak dają to bierz... Ale czy ja tak potrafię....
- Marat, a może Ty mi poradzisz co mam wybrać? Bo ja nie mogę się zdecydować.-
- No dobra, tylko daj mi 5minut ok. Musze wiedzieć w jakim kolorze będzie ci najlepiej. Podejdź bliżej- odpowiedział. Czemu mam podejść bliżej? Chce sprawdzić jaki nosze rozmiar? O co może mu chodzić?
- A czemu mam podejść bliżej? - zapytałam, chcąc się czegoś dowiedzieć.
- No przecież musze popatrzeć w Twoje śliczne oczka i sprawdzić jaki jest ich kolor, żebym mógł wybrać coś odpowiedniego.-odpowiedział, patrząc na sukienki.
- No ale przecież ja mogę Ci powiedzieć jaki one mają kolor. One są...
- Nie mów tylko podejdź! - przerwał mi Marat delikatnie podnosząc głos, ale i uśmiechając się serdecznie. Popatrzył na niego i zrobiłam smutną minkę.
- Oj przepraszam Zoju, niepotrzebnie podnosiłem głos...-powiedział i podszedł do mnie. Podniósł do góry moją spuszczoną głowę po czym dodał:- Piękne brązowe oczy...
- Po mamusi - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Ooo właśnie...przy okazji gdybyś dzwoniła do rodziców to pozdrów ich ode mnie.
- Nie ma sprawy.. na pewno się ucieszą z od pozdrowień samego Marata Safina.
- Dobra, leć czym prędzej do przymierzalni... - podał mi piękną suknię, na razie nie będę jej opisywała bo kiedy spojrzałam na cenę zwątpiłam.....
- Marat, widziałeś cenę??
- Zdawało mi się że już skończyliśmy na ten temat rozmowę.
- Już lecę do przymierzalni !!! - ubierając sukienkę pomyślałam że fajnie mieć takiego chłopa który lubi chodzić na zakupy, hm...chociaż wątpię....chłop + zakupy = katastrofa ......raczej powiedział to specjalnie żebym za bardzo się nie spieszyła......
Stojąc w przymierzalni ubrana w suknie o jakiej zawsze marzyłam zastanawiałam się czy jednak powinnam przyjąć taki prezent od, jakby na to nie patrzeć obcego człowieka. Kłóciło się to z wyznawanymi przeze mnie imperatywami kobiety niezależnej i samodzielnej. Mimo, że pokusa była ogromna postanowiłam jej nie ulegać. Nie czułabym się z tym dobrze. Sumienie gryzło by mnie przez bardzo długi czas...
- No może się pokarzesz?- głos zniecierpliwionego Marata odezwał się z za drzwi przymierzalni - Wiesz, lubię zakupy, ale moja cierpliwość ma swoje granice - powiedział udając zdegustowanie.
- Już wychodzę - odpowiedziałam otwierając drzwi przymierzalni.
Marat popatrzył na mnie krytycznie, ale:
- Cud miód - uśmiechnął się.
- Super, że ci się podoba, ale koniec tego gapienia się- weszłam z powrotem do przymierzalni. Wyszłam po chwili w moim ubranku.
- No to bierzemy? - zapytał.
- Nie. Nie mogę przyjąć od ciebie tak drogiego prezentu - odpowiedziałam stanowczo.
- Ale... - zaczął - przecież...
- Nie i koniec - przerwałam mu. Czy on nie może zrozumieć, że przyjechała do Paryża na kolację, a nie żeby zostać jego utrzymanką? Nie potrzebuję sponsora.
- No dobrze nie będę się kłócić, chociaż przyznam, że trochę mnie to uraziło.
- Przepraszam, ale zrozum, że bardzo źle bym się z tym czuła - opowiedziałam poważnie.
- Szczerze mówiąc rozumiem...ale szkoda - no nie był zbyt zadowolony, ale za to ja lepiej się poczułam. - Jeżeli już tutaj jesteśmy może sobie coś sama wybierzesz...- właściwie to miał rację....być w Paryżu i nie kupić sobie jakiegoś ciucha to przecież przestępstwo. Poszukałam jakiejś fajnej, taniej bluzki, przymierzyłam i kupiłam bo pasowała jak ulał. Wychodząc ze sklepu odezwała się do Marata:
- Marat, jeszcze raz przepraszam - wiedziałam że jego męska duma została zraniona więc postanowiłam szybko dać buziaka w policzek, aby nikt nie zauważył. Dziwiło mnie to że się odważyłam go pocałować ...
- Zoju, nie jestem na ciebie zły, wręcz przeciwnie... Właściwie to nie za bardzo lubię zakupy, a pomyślałem, że ty wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła. Takie małe kłamstewko. Większość kobiet, z którymi byłem je uwielbiała, więc chciałem ci zrobić przyjemność. Miłe wspomnienia z Paryża, rozumiesz.
- Zawsze mnie zastanawiało, czemu faceci myślą, że kobiety uwielbiają zakupy. Nie powiem, że ich nie lubię, ale znowu nie uwielbiam. Jednak miło mi, że pomyślałeś. Dziękuję, a miłe wspomnienia z Paryża już mam.
- Znaczy się??
- No nie, chyba mi nie powiesz, że nie wiesz o co chodzi?- "on się znowu ze mną droczy, ale czemu mi się to tak podoba"- tylko to mi przychodziło do głowy.
- Nie, no jakoś nie wiem czemu?
- Marat, czemu ty mi to robisz?
- Co robię? - teraz już się śmiał
- Proszę cię, nie śmiej się, przecież wiesz. Nie co dzień spędza się miło czas z jednym z najlepszych tenisistów świata i nie tylko.
- I nie tylko, co masz na myśli? - "I tu cię mam, ha!" – pomyślałam.
- Teraz się zastanawiaj, proszę bardzo, to za to, że się śmiałeś.
- Dobrze już, dobrze, ale ty mi to robisz specjalnie.
- Nie, skądże. - Teraz oboje śmialiśmy się.
- To dokąd teraz pójdziemy Marat?
- Nie wiem, może coś zjemy, już południe dawno minęło?
- Ja nie wiem gdzie ty to mieścisz? Ale dobrze, jak jesteś taki głodny to chodźmy.
Z Paryża najbardziej zapamiętam chyba te restauracje, lokale itd. Ale cóż..... Znowu pozostało mi oglądać Marata w akcji...tzn. jak pożerał to co miał podane na talerzu. Ja głodna nie byłam więc zamówiłam sobie tylko wodę mineralną. Znowu zaczynałam się nudzić .... W pewnej chwili Marat odsapnął i zagadał :
-Ty nic nie jesz !!
-A no na razie nic nie jem.. coś nie pasuje? - tylko zerknęłam na Marata, a on od razu wyczuł że znowu nie powinien się wtrącać.
-Nie, wszystko pod kontrolą .... - trochę się zaśmiał.
-No to się cieszę.
-Wczoraj obiecywałem, że zabiorę cię w ciekawe miejsca. Już się obżarłem więc wstawaj. Idziemy na dłuższy spacer.
-No !! - wykrzyczałam- nareszcie zrobimy coś pożytecznego
Podczas, gdy przemierzaliśmy Paryż:
- Wiesz co, zanim mi powiesz gdzie teraz idziemy, to ja ci powiem ci chcę zobaczyć.
- Ależ proszę, jestem otwarty na wszelkie sugestie. Zwłaszcza, że ja tu tylko robię za przewodnika.
- Taa, wspaniały z ciebie przewodnik. Prowadzisz mnie z kanjpy do knajpy- rzuciłam ironicznie.
- E no. Znowu masz pretensje. Możesz chociaż docenić, że pracuję za darmo. Nalezy mi się za to chociaz jakiś posiłek, za który i tak sam sobie muszę zapłacić.- tłumaczył sie z uśmiechem na twarzy.
- No wiesz, ja cię nie wynajmowałam. Sam sie ofiarowałeś, więc tylko głupek by odmówił. Nie przewidziałam w swoich wydatkach opłacania przewodnika.- "Chociaż mogłaby oddać w naturze"-pomyślałam. Nigdy nie byłam typem dziewczyny, która idzie z facetem do łóżka na pierwszej randce, czy tam po pierwszej kolacji, niezależnie od tego kim by był. Nie mówię, że nigdy o tym nie myślałam, czy nie miałam ochoty, ale takich rzeczy po prostu nie robię.
- No dobra, więc co chciałaś zobaczyć?
- No a co można zobaczyć w Paryżu. Łuk Trumfalny oczywiście.
- Mało oryginalne- Safin pokręcił nosem
- Może i nie oryginalne, ale trudno być w Paryżu i go nie wiedziec.
- No w sumie masz rację. Niech będzie Łuczek. Mam niesamowity plan na wieczór. Pójdziemy do niesamowitego kabaretu. Zresztą na pewno wiesz jakiego....
- Moulin Rouge?- zapytałam- Zabierzesz mnie do Moulin Rouge?
- No tak myśle, ale widze że nie odpowiada.- No to sobie teraz pewnie pomyślał, że jestem rozkapryszoną dziwczynką, bo faktycznie trochę wymyślam, ale nic na to nie poradze...Ale tym razem nie miał racji
- Nie no co ty, pewnie, że chce tam pójść.- "Tylko nie mam się w co ubrać" Pewnie na to były obliczone dzisiejsze zakupy.... Zawsze można wypozyczyć jakąś ładna kieckę. Taniej mi to wyjdzie... Muszę jeszcze zadzwonić do mamci żeby przesłała mi trochę kasy na konto.... Nie wiedziałam, że ta wycieczka będzie mnie tyle kosztować, ale co tam raz się żyje.
Kiedy byliśmy już przy Łuku Triumfalnym postanowiliśmy troszkę odpocząć.
-I jak się podoba Łuk ? - zagadał.
-Hm....na żywo nawet nawet. Musisz bardzo dobrze znać to miasto bo jak do tej pory nie zgubiliśmy się.
-Napewno wiesz że tu trochę mieszkam, więc powinienem znać te najważniejsze punkty w Paryżu. Jeszcze wiele miejsc nie widziałem. Wiesz? Nawet fajnie się z tobą rozmawia. - każdy mi to mówi....
-Chyba wiem. Marat, mam do ciebie pytanie.
-No, wal śmiało.
-Wczoraj powiedziałeś tak ogólnie że chcesz przedłużyć pobyt, ale dzisiaj możesz powiedzieć mniej ogólnie.
-A co? Chcesz wracać do Warszawy? - no jasne że nie!!
-Nie, to nie o to chodzi. To miała być tylko kolacja, a jak na razie to jestem na twoim utrzymaniu. Przecież hotel kosztuje, tak samo jak posiłki w takich restauracjach.
-Jeśli dają to bierz - jakbym miała przed sobą Kaśkę - mi to sprawia przyjemność. I nie musisz czuć się jak pasożyt - tu się zaśmiał - bo nie masz powodu żeby tak się czuć. To jest mój obowiązek. A co do przedłużenia pobytu to narazie nie roztrząsajmy tego tematu. Pogadamy o tym później.
Qrde, nie lubie jak mnie ktoś tak zbywa, no ale co miałam zrobić? W sumie mogłam wykrzyczeć mu na środku ulicy, że mi się nie podoba to ukrywanie planów, ale dałam sobie z tym spokój, w końcu jestem cywilizowanym (w miarę) człowiekiem w cywilizowanym (i to bardzo) miejscu.
- Wiesz, w każdej zorganizowanej wycieczce, jest jakiś czas wolny, ja też taki dostanę?- Zapytałam
- Czas wolny, tzn. beze mnie?- uśmiechnął się.
- No właśnie, tylko chciałam to jakoś delikatnie ująć.- Nie wiedziałam czy ma mi być teraz głupio czy coś innego...
- Aha, więc się już mną znudziłaś?- popatrzył na mnie z ukosa...
- Nie no, oczywiście, że się nie znudziłam, tylko widzisz kobiety tak już mają, że czasem chcą się trochę same poszwendać.
- Nie no, rozumiem. Nie ma sprawy. Mogę się ulotnić choćby teraz. Tylko może dam ci numer telefonu ... Jakbyś się miała zgubić, wiesz... Na wszelki wypadek.
- No dobrze, ale raczej się nie zgubię, a jeśli nawet to nie jestem w Paryżu sama...
- No właśnie, masz mnie od tego żebym cię od czasu do czasu znalazł, kiedy się zgubisz.- zaśmiał się
- No dobra.- Niesamowite mam prywatny numer Safina, ale jazda!
- To ja pozałatwiam swoje sprawy i spotkamy się tu, pod łukiem za...?- zwrócił na mnie pytające spojrzenie.
- No myślę, że dwie godziny powinny mi wystarczyć.
- Ok, no to miłej zabawy.- odszedł
Zostałam sama, pierwszy raz od przyjazdu do Paryża Marat mi nie towarzyszył, nie żeby mi go brakowało.... Było po prostu inaczej. "No to prosto do wypożyczalni ładnych kiecek"- pomyślałam. Na szczęście miałam ze sobą podręczny przewodnik po Paryżu, w którym bez problemu znalazłam takie punkty i wyruszyłam na poszukiwanie sukienki marzeń, na którą byłoby mnie stać, nawet jeśli miałaby być moja tylko przez jedną dobę....
Nie ukrywam że byłam trochu wystraszoną taką wycieczką bez Marata. Kiedy doszłam do nieszczęsnej wypożyczalni nareszcie odetchnęłam z ulgą. Wypożyczyłam świetną kieckę ... Po dwóch godzinach znowu znalazłam się koło Łuku ... Sukienka była w torbie więc wątpię żeby Marat się skapnął.
-Widzę że niepotrzebnie się o ciebie martwiłem. Co, nowy ciuch ?? - po co się zapytał !!??
-No, raczej tak. Marat, zbliża się 18 więc trzeba by było się szykować... o której idziemy do Moulin Rouge ?
-Na 20. Chodź, odprowadzę cię do hotelu.
Odprowadził mnie do hotelu.
- to na razie, przyjadę po Ciebie za półtorej godziny, mam nadzieję, że wystarczy Ci tyle czasu na przygotowanie się - powiedział Marat z lekkim uśmieszkiem
- Postaram się sprężyć - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się jak najładniej potrafiłam.
- do zobaczenia za półtorej godzinki - wspięłam się na palce i pocałowałam Marata w policzek. Uśmiechnął się i wyszedł.
Czym prędzej pobiegłam na górę, liczyłam się każda minuta. Półtorej godzinki na przygotowanie się, "obym zdążyła ze wszystkim" myślałam. Gdy weszłam do pokoju na zauważyłam, że na stole leży wielkie, ale płaskie pudło z kokardką. Zaciekawiona podeszłam, obejrzałam ze wszystkich stron, gdy nagle zauważyłam bilecik. Otworzyłam go i zobaczyłam napis "W Moulin Rouge będziesz najpiękniejsza. Ta suknia tylko dopełni Twojego blasku... Nie odmawiaj mi teraz i włóż ją. Marat"
Aż usiadłam z wrażenia. To ta sama, którą mierzyłam dziś przed południem. O Boże dostałam najpiękniejszą suknię od najseksowniejszego faceta pod słońcem.... rozmarzyłam się. Nie pozostaje mi nic jak tylko ją włożyć. W takim razie, będę musiała oddać tą, którą wypożyczyłam.
Teraz już nawet wiem co Marat robił kiedy ja byłam w wypożyczalni. On jest kochany ! Nie mogę uwierzyć że coś takiego w moim życiu się wydarzyło ... Zojka...do roboty - trzeba się szykować.
Jak zwykle Marat był punktualny. Półtorej godziny minęło a on już czekał na mnie na dole. Gdy tylko zeszłam na dół zagadałam :
-Marat, dziękuje ci ... - dałam mu znowu buziaka w policzek.
-Zoju ! Czemu tylko w policzek ?- dopisywało mu jak zwykle poczucie humoru.
-Hehehe...Zaraz się okaże że podarowałeś mi tą sukienkę, aby dostać ode mnie buziaka - powiedziałam uśmiechając się do niego.
- Każdy facet na moim miejscu zrobiłby to samo, żeby dostać całusa od takiej pięknej dziewczyny - odpowiedział poważnie.
Nie wiedziałam czy kpi, ale nic na to nie wskazywało. Nagle poczułam jak mimowolnie się czerwienię "O matko Safin powiedział, że jestem piękna i że chce ode mnie całusa!!!", myślałam że zemdleję. Gdyby powiedział mi to któryś z chłopaków z mojego otoczenia, pewnie nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia, ale przede mną nie stał jakiś tam koleś tylko Marat Safin. Dobrze, że ktoś otworzył drzwi, bo na bank bym się osunęła na ziemię. objął mnie i wszyliśmy, wsiedliśmy do limuzyny i pojechaliśmy do Moulin Rouge.
Przez całą drogę mnie obejmował, a ja nie wiedziałam jak mam się zachować, starałam się rozluźnić, ale jakoś mi to nie wychodziło. Marat to zauwazył, bo spytał - Co Ci jest? dobrze się czujesz?? - Nic mi nie jest - stać mnie było tylko na tyle. W myślach miałam ułożoną całą wypowiedź, ale gdy przyszło co do czego, to zdołałam powiedzieć tylko taki banał "nic mi nie jest!!" , "rany, na pewno zauważył, że to nie prawda" myśłałam "co powinnam zrobić??". Kaśka na pewno by wiedziała, zapewne poszłaby na żywioł, a dopiero potem martwiłaby się konsekwencjami. Może i ja powinnam tak zrobić, a co tam!! raz się żyje, potem będę się martwić. Jak wymysliłam tak zrobiłam, dałam się ponieść emocjom i przysunęłam się do Marata, zauwazył to i objął mnie mocniej...
Nagle zapragnęłam byc z nim bardzo, ale to bardzo blisko. Myśl ta jednocześnie mnie przeraziła, ale i podnieciła. Po niej przyszły kolejne, "ciekawe jaki Marat jest w łóżku...?"
- znowu odpłynęłaś? - Marat wyrwał mnie z zamyślenia - tak -odpowiedziałam - o czym myślisz? - o Tobie.. - naprawdę? A o czym dokładniej?
-Eh...Marat, nieważne - nie powinien być wścibski..
-Masz pełne prawo do milczenia - lekko się uśmiechnął, a ja nadal próbowałam się rozluźnić. Nie wiem czy to tylko mi się wydawało, ale strasznie długo jechaliśmy.
Nagle samochód się zatrzymał. Drzwi sie otworzyły, Marat wysiadł, pomógł wysiąść mi i weszliśmy do Kabaretu (cholera nie wiem jak to napisać, tak i tak brzmi głupio). I nagle dostałam olśnienia, "co ja się będę przejmować, jestem w najpiękniejszym miejscu na ziemii, z boskim facetem u boku, nad czym się tu zastanawiać" pomyślałam... Zajęliśmy miejsce na balkonie. "Trochę snobistycznie"- pomyślałam, ale właściwie nie bardzo się tym przejęłam. Po pierwsze nikt w Paryżu mnie nie zna (a za snoba za Chiny kapitalistyczne uchodzić nie chciałam), a po drugie, suma sumarum, snobizm może być też pozytywnym zjawiskiem. Na balkonie, jak to na balkonie pełny serwis: szampan, ciastka, czekoladki, a kiedy przyszliśmy kelner doniósł jeszcze lody.
- Nie martw się, nie owocowe- Uśmiechnął się Marat. Jakoś nagle straciłam humor. "Super, jedyne słowa na jakie go stać w takim miejscu, to nie martw się nie owocowe."- pomyślałam rozdrażniona. Tylko co mnie rozdrażniło? Może fakt, że miałam ochotę być bliżej z Safinem niż do tej pory, a moje zasady moralne mi na to nie pozwalały. Bałam się wyrzutów sumienia. "Nie będę teraz o tym myśleć. Zobaczę jak rozwinie się sytuacja. Zacznę się martwic, kiedy faktycznie będzie o co."
- O zapamiętałeś jakie lubię- odpowiedziałam uśmiechem, nie pozwolę głupio zepsuć sobie wieczoru. Mam zamiar się nim cieszyć.
- Raczej jakich nie lubisz- zaśmiał się
- No w sumie masz rację.
Kelner otworzył szampana i podał nam na tacy razem z napełnionymi już kieliszkami, po czym Marat podał mi jeden. Na scenę wszedł juz konferansjer, więc z niecierpliwością czekałam na rozpoczęcie występu. Wprowadzenie, które zrobił ów człowiek było oczywiście po francusku, więc nie bardzo wiedziałam o co chodzi.
- O czym on mówi?- zapytałam Marata
- Nie mam pojęcia. Ja francuskiego ni w ząb nie znam.
- Mieszkasz w Paryżu i nie znasz francuskiego?
- Nie mieszkam, mam tu tylko mieszkanie, jedno z kilku jakie posiadam. Nie jestem w stanie nauczyć się wszystkich języków chociaż było by to przydatne. Rosyjski, angielski i hiszpański mi wystarczą, czuję się usatysfakcjonowany.- znowu uśmiech
- No w sumie masz rację. Skoro bywasz tu tylko od czasu do czasu nie ma sensu się uczyć Żabojadzkiej mowy.- Marat zaczął się śmiać.- Z czego się śmiejesz?- Qrde czy ja znowu coś źle powiedziałam?
- Jakiej mowy?- o mało się nie zakrztusił
- Żabojadzkiej. W Polsce na Francuzów mówimy żaboajdy, z racji zjadanych przez nich żabek.
- Macie jeszcze jakieś takie fajne nazwy?
- No są jeszcze Makaroniarze.
- To pewnie tyczy się Włochów?
- No oczywiście.
- A na Rosjan jak mówicie?- zwrócił się do mnie z pytającym wyrazem oczu.
- No jest parę określeń, ale lepiej żebyś ich nie znał. - Odpowiedziałam. Miałam mu powiedzieć o "Ruskach", "Czerwonych", czy czym tam jeszcze?
- Ooo, a to dlaczego?
- No bo nie są one związane z jedzeniem i nie są zbyt chwalebne.- W tym momencie rozsunęła się kurtyna i pokazało się jakieś 12 czy 15 dość niekompletnie ubranych pań w piórach, gorsetach i tzw. kabaretkach. Prawdę mówiąc wyciągnęły mnie z opresji.
- Eee tam powiedz.- Marat był nieugięty.
- Oglądaj przedstawienie.- powiedziałam zdecydowanie i o dziwo posłuchał mnie.
Spektakl trwał ponad 2 godziny. Zjedliśmy w tym czasie przygotowane dla nas smakołyki, dodatkową porcję lodów i opróżniliśmy butelkę szampana. Zastanawiałam się czy takim prawdziwym francuskim szampanem łatwiej się wstawić niż polską czy ruską podróbą. Prawdę mówią nie wyczułam różnicy. Wypiliśmy raptem po 3 lampki i trudno coś takiego odczuć, więc stwierdzam wszem i wobec, że na głowę działa tak samo, tzn. słabo. Jeśli chodzi o smak, to faktycznie był przepyszny. Chętnie wypiłabym jeszcze, zwłaszcza, że kelner proponował otwarcie kolejnej butelki, ale nie chciałam stracić kontroli nad własnym myślami i postępowaniem.
Zdarzyło się coś jeszcze, co warte jest odnotowania. Siedząc na balkonie miałam bardzo dobry widok na salę. Kiedy znudził mnie widok półnagich babek zaczęłam się rozglądać po ludziach siedzących pod nami. I kogo tam zobaczyłam? Daria, Dasha, czy jak tam na nią mówią. Oficjalnie obecna dziewczyna Safina. Uderzyła mnie myśl, że ja właściwie nie wiem czy oni są razem czy nie... "Może wcale nie zerwali?"- pomyślałam. Takie wrażenie odniosłam po tym jak zapytałam o to Marata. "Może są tu razem, a Dasha o wszystkim wie? Tzn. o mnie i całym konkursie."- Nie wiedziałam co mam o tym myśleć. "Albo może nie wie, a Marat działa na dwa fronty..."- znowu mętlik. Qrde jakie życie jest skomplikowane....
Zauważyłam że Marat też jakoś nie za bardzo jest zainteresowany przedstawieniem więc postanowiłam kolejny raz spytać się o Darię.
-Marat, proszę powiedz mi jak to jest z Darią ? - byłam przekonana że mi odpowie chociaż gdy usłyszał pytanie udał niebywale zaciekawionego tym co się dzieje na scenie. - Marat, słyszysz mnie ?
-A jak myślisz ? I tak właściwie co cię naszło żeby pytać mnie o to w tym miejscu ? - odpowiedział z pełną powagą.
-Wiesz czemu pytam o to właśnie tutaj !!?? - krzyknęłam cicho - Zobacz kto siedzi na dole !!
-Dasha !!?? Ciekawe co ona tutaj robi - powiedział sam do siebie.
-Też jestem tego ciekawa. To jak jest z waszym związkiem !? - Marat długo nie odpowiadał, a przedstawienie dobiegło końca, patrzał z niedowierzaniem jak Daria wychodzi z jakimś przystojnym facetem. - Marat !!! Odpowiedz !!!
- Daj mi spokój!! - warknął
Przestałam się odzywać, normalnie mnie zatkało. nie wiele myśląc wstałam i wyszłam. Nie pozwolę aby jakikolwiek facet, nieważne czy to Marat Safin czy inny, tak na mnie naskakiwał, a przecież ja nic nie zrobiłam... ”To było zwykłe pytania, nie musiał tak na mnie warczeć” - myślałam idąc w stronę hotelu. Coś nie cos się orientowałam gdzie jestem- "W razie czego zapytam się kogoś" myślałam "trochę po angielsku, trochę na migi" będzie dobrze przekonywałam samą siebie. Teraz dopiero zauważyłam jaki Paryż jest piękny nocą, szłam i podziwiałam, gdy nagle podjechał samochód, drzwi się otworzyły, wysiadł Marat i stanął przede mną.
- Wsiadaj - powiedział, ale wyglądała tak jakby było mu to obojętne
- Nie - odpowiedziałam
- Wsiadaj - zdawało się, że mówi to jakaś maszyna a nie żywy człowiek,
- Już Ci powiedziałam, że nie wsiądę, zachciało mi się spaceru, więc jedź, ja trafie do hotelu, sama
- Nie to nie! - wsiadł do samochodu i pojechał, a mnie znowu zatkało. skoro tak stawia sprawę to okay, jego ból nie mój.....
Cała się nakręciłam złość we mnie kipiała. "Jak on mógł mnie tak potraktować?!" –myślałam - "Warczeć to On sobie może na koleżankę, albo na Daszę!! ale nie na mnie!!!." Zła szłam do hotelu, na dodatek przed wejściem złamał mi się obcas!! Wściekła z powodu Marata i tego nieszczęsnego obcasa weszłam do pokoju i ze złością wszystko z siebie zdjęłam. doszłam do wniosku, że nic tu po mnie. Zadzwoniłam do recepcji, zamówiłam taksówkę na lotnisko, "Ale zaraz.."- pomyślałam- "Jak ja wrócę do domu?? Przecież nie ma biletu!!!" wyjęłam ten na którym przyleciałam, obejrzałam go i okazało się, że jest on ważny i mogę na nim wrócić do domu "uff" aż usiadłam, kamień spadł mi z serca.
Niewiele myśląc zaczęłam się pakować, po 30 minutach byłam gotowa, to niesamowite, jak złość działa na kobiety. Została jeszcze ta nieszczęsna sukienka od Marata. Dość długo zastanawiałam się co z nią zrobić... w końcu postanowiłam, złożyłam ją i zapakowałam do pudełka. Postanowiłam jednak, że napiszę wiadomość i razem z sukienką zostawię ją w recepcji, aby oddali ją Maratowi. usiadłam i napisałam, gdy nagle zadzwonił telefon. podniosłam słuchawkę i usłyszałam:
- Taksówka już czeka
– Tak, tak zaraz zejdę - odpowiedziałam. wzięłam ze sobą wszystko co moje i nie moje, ogarnęłam wzrokiem cały pokój sprawdzając czy nic nie zostało, wyszłam i zamknęłam pokój.
W recepcji oddałam klucz, recepcjonistka patrzyła się na pudełko, w którym była sukienka i zapytała
- Czy cos jeszcze możemy dla Pani zrobić?
- Tak, czy mogłaby pani oddać to, tu podałam pudełko, Maratowi Safinowi?
- Tak, oczywiście, czy przekazać też jakąś wiadomość?
- Jest przyczepiona do pudełka, dziękuję
- Dziękuję, dowidzenia, zapraszamy ponownie
- Dowidzenia - odpowiedziałam i wyszłam. Wsiadłam do taksówki, która zawiozła mnie na lotnisko.
Odprawa bagażu przebiegła sprawnie i juz po chwili siedziałam na pokładzie samolotu, który wiózł mnie do domu...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Pon 10:14, 08 Wrz 2008 |
|
|
maka
Gość
|
|
|
Tak fajnie się zaczyna...A tu ucięcie...Urażona duma :>
|
|
Pią 20:42, 12 Wrz 2008 |
|
|
karolka
Dołączył: 14 Lip 2008
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszaffka
|
|
|
|
4. Morze, plaża, zabawa…
Samolot wylądował. wreszcie byłam w domu. Kochane, swojskie klimaty Warszawy. Jeszcze tylko ok godzina jazdy komunikacją miejska i będę w domu. Nareszcie. Wgramoliłam się do autobusu, usiadłam na wolnym miejscu i oparłam głowę o szybę "oby tylko dojechać do centrum, stamtąd już niedaleko do domu" myślałam.
Gdy wreszcie dojechałam, otworzyłam drzwi, weszłam do przedpokoju, puściły mi nerwy i rozpłakałam się. Tak siedziałam na torbie w przedpokoju, zapłakana. "Co za idiotka ze mnie!! Jak mogłam mieć nadzieję, że taki facet jak Marat zwróci uwage na taka zwykłą dziewczynę jak ja!!!"- myślałam i płakałam..
Nagle moja komórka zaczęła wibrować. Odebrałam i nim zdążyłam powiedzieć "halo", Kaśka włączyła swój karabinek maszynowy i zarzuciła mnie serią pytań
- Jak jest w Paryżu? Jaki jest Marat? Całowałaś się z nim? Jak wrażenia po kolacji? musisz mi wszystko opowiedzieć, nie pomijając żadnych szczegółów.
Zdołałam wykrztusić z siebie jedno zdanie, że juz jestem w domu. Widocznie wyczuła po tonie mojego głosu, że coś jest nie tak, bo powiedziała
- Zaraz u Ciebie będę - i wyłączyła się.
Nie minęło pół godziny, jak zadzwonił dzwonek. Otworzyłam drzwi i wpuściłam ja do środka.
-Jak Ty wyglądasz! - popatrzyła się na mnie - Chodź, usiądź, zrobię Ci herbaty. Ty mi wszystko opowiesz, a ja w tym czasie rozpakuję tą twoja torbę - zarządziła. Kochana Kasia, jak to dobrze mieć taką przyjaciółkę.
Opowiedziałam jej wszystko jak na spowiedzi, z najdrobniejszymi szczegółami, moimi myślami. Popatrzyła się, pokiwała głową i powiedziała
- Wiesz co myślę, powinnaś o tym zapomnieć jak najszybciej i cieszyć się wakacjami
- Łatwo mówić, trudniej zrobić - powiedziałam
- Wiem, wiem, ale od czego ma sie przyjaciół - uśmiechnęła się - Mam dla Ciebie pewną propozycję
- Jaką? - zapytałam
- Wiedziałam, że Cię to zainteresuje - uśmiechnęła się, a oczka zaczęły jej błyszczeć
- No powiedz wreszcie - powiedziałam zniecierpliwionym tonem - nie trzymaj mnie w niepewności
- Chcemy pojechać całą paczką, z Tobą oczywiście na jakieś dwa miesiące do Sopotu, co Ty na to?
- Sopot... plaża, słońce, morze.... - rozmarzyłam się
-.... i pełno facetów, dzięki którym będziesz mogła zapomnieć o Safinie - dodała Kaśka
- Gdzie będziemy mieszkać?
- Wszystko załatwione, nie martw się, wiem, że lubisz mieć wszystko zapięte na ostatni, nawet najmniejszy guziczek - kpiła ze mnie
- Kto jedzie?
- Ja , Ty, Tomek, Twój brat Marek z dziewczyną, Kamil, Karol, Krzysiek, Agnieszka, Iwona...chyba wszyscy, ale skład może jeszcze ulec zmianie.
- Aha, spoko, a co z zakwaterowaniem, jedzeniem, itp.
- Oj jaka ty jesteś, zaraz wszystko Ci opowiem- żachnęła się - jakiś znajomy Kamila zna właścicieli domu, w którym będziemy mieszkać, oni wyjeżdżają i potrzebują kogoś, kto by im tego domu popilnował i zgodzili się, żebyśmy spędzili tam te dwa miesiące, a może uda się nam zostać dłużej - wreszcie dobrnęła do końca
- To super!! – wykrzyknęłam
Czerwiec szybciutko zleciał i zaczął się lipiec. Pomału zapominałam o całej sytuacji która wydarzyła się w Paryżu. Właśnie szykowałam się do wyjazdu. Pakowanie nie sprawiło mi żadnych trudności. Z całą paką wsiedliśmy do autobusu. Jechaliśmy trochę czasu bo przecież z Wawki do Sopotu nie jest tak blisko (ale i nie daleko). Najważniejsze że podczas podróży nie nudziłam się. Domek w którym zamieszkaliśmy był duży i przytulny nie zapominając o tym że powinniśmy go pilnować.. Parter, piętro i poddasze/strych. Ja rezydowałam w wielkim pokoju gościnnym wraz z Kaśka , Agnieszką, Iwoną i dziewczyną mojego brata. Dziewczyny muszę się trzymać razem. Chociaż było naprawdę dużo pokoików to wszystkie chciałyśmy być w jednym. Lipiec strasznie się ciągnął, ale to chyba dobrze. Prawie codziennie znajdowaliśmy się na plaży. Jak nie plaża to zwiedzanie Trójmiasta.
Jako, żę jesteśmy bardzo zgraną paczką, rozplanowaliśmy sobie dyżury. Trochę jak dzieci w przedszkolu, ale przecież musiał istnieć jakiś podział obowiązków. Akurat wypadł dzień kiedy to nasi dzielni chłopcy mieli zatroszczyć się, o to abyśmy nie pomarli z głodu. Kiedy rano wstałyśmy (oczywiście później niż oni żeby dać im szansę na wykazanie się), śniadanko stało już na stole w kuchni. Byłyśmy pod wrażeniem: pięknie nakryty stół, na każdym talerzu tosty, no i trochę dżemiku. Do tego gorące mleczko. Normalnie szok w trampkach.
- Skoro tak się zaczyna ciekawe co będzie na obiad- rzuciłam do Marzenki, dziewczyny mojego brata.
- E tam obiad. Co będzie z kolacją- zastanawiała się Kaśka.
Chłopców nie było w kuchni, więc mogłyśmy powymieniać uwagi bez problemu.
- No na kolacje to im już pewnie braknie inwencji i zaproszą nas do jakiejś restauracji- z nadzieją w głosie zauważyła Iwona.
Zaczęłyśmy się śmiać i wtedy weszli nasi dzielni kucharze.
- Nie doczekanie wasze- rzucił Tomek, którego nigdy nie opuszczał dobry humor z odrobiną sarkazmu, zwłaszcza w stosunku do kobiet.- Myślicie, że wykosztowywalibyśmy się dla was na jakąś restaurację. Ależ wy, kobiety jesteście. To wasze naiwne nasienie, sprowadzi kiedyś zagładę na świat- apokaliptyczna wizja Tomka rozbawiła pozostałych chłopców, ale nam nie bardzo się spodobała.
- Ależ Tomku, nie spiesz się tak z ocenianiem nas, kobiet. Drzazgę w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie? - oj miałam ochotę się z nim podroczyć.
- Ale my Zoju nie mówimy o belkach.- Tomek zaśmiał się
- Fakt, nie o belkach tylko kłodach jakie wy faceci rzucacie nam pod nogi.
- My wam rzucamy kłody pod nogi? Kochanie toż my wszystko co robimy, robimy po to żeby was uszczęśliwić i ułatwić życie.
- No, więc jesteśmy naiwne myśląc, że nas chcecie uszczęśliwić i nam pomagać, czy faktycznie nam pomagacie? Coś się chyba zagmatwałeś skarbie.- powiedziałam z uśmiechem chrupiąc pysznego tosta z dżemikiem.
- Qrde, nie da się z wami wygrać.- Tomek się uśmiechnął- Ale nie ma słodszej porażki niż porażka z kobietą.
- Ależ my wcale nie musimy walczyć. Możemy przecież żyć w zgodzie i przyjaźni.- wyjechała ze swoją pacyfistyczną hipotezą Agnieszka.
- Ale to zaprzeczałoby prawdą zawartym w "Faceci są z Marsa, Kobiety z Wenus".- wszyscy zaczęli się śmiać. - O co wam chodzi?
- Facet czyta takie książki?- Zapytała Marzenka
- Wiesz Skarbeczku mój, miałem nadzieję, że pomoże mi to rozwiązać problem Twojego bólu głowy.- mój braciszek uśmiechnął się i ponownie wszyscy zaczęli się śmiać.
- Mojego bólu głowy czy twojego ciągłego zmęczenia?- Marzena nie pozostała mu dłużna.
Nasza niesamowicie konstruktywna rozmowa o kobietach i mężczyznach nie skończyła się wraz ze śniadaniem. Trwała przez cała drogę na plaże wpadając w różne zakola i rozgałęzienia, czasem całkowicie zbaczając z tematu. Niestety kiedy zaczęliśmy grać w siatkówkę musieliśmy ja przerwać, bo nikt nie był w stanie skupić się na grze.
Mecz zakończył się wynikiem 3:2 dla dziewczyn. Nie ma się co dziwić, w końcu Kaśka, Marzena i ja gramy w siatkówkę od wielu lat. Po wyczerpującej grze wszyscy rzuciliśmy się w fale Bałtyku, po czym udaliśmy się do domu. Ledwo weszliśmy a do środka, a chłopcy już zaczęli nas wyganiać na spacer. Co miałyśmy zrobić?- poszłyśmy pochodzić po mieście. Po 2 godzinach zmęczone i głodne wróciłyśmy do domu. Tu czekała na nas na stole niespodzianka.
Niespodzianka składała się z dwudaniowego obiadu i stołu nakrytego w kolorze czerwonym, z kontrastującymi elementami bieli, którymi była zastawa. Obiad może nie bardzo wyszukany, ale za to jaki pyszny! Na pierwszy rzut dostałyśmy fasolkę szparagową z zasmażeczką (jakie to tuczące!) i jajeczko, a na drugie mistrzowsko wykonane spaghetti bolognese. Nie zapomniano nawet o parmezanie. Wszystko było cacy, ale, że nam kobietom nie można dogodzić podniosły się głosy krytyki:
- A gdzie zupka?- zapytała Iwonka ze smutnym wyrazem twarzy przedszkolaka- Ja chcę zupkę- juz prawie zaczęła płakać, ale nie zdążyła bo my zaczęliśmy się śmiać i musiała od nas dołączyć, czy jej się to podobało czy nie.
- Zupki nie ma.- zakomunikował Tomek ku naszemu przerażeniu.
- A dlaczegóż to nie ma tak ważnego elementu dwudaniowego obiadu?- Nie bardzo nam brakowało tej zupy, ale powód dlaczego odeszli od konwenansu zupy i drugiego dania, jako składowych obiadu bardzo nas interesował.
-Ponieważ jako bardzo twórczy i oryginalni ludzie postanowiliśmy, że ten obiad nie będzie jak wszystkie.- walnął ściemę Tomek. Niestety Kamil go wkopał.
-Nie no dziewczyny, prawda jest taka, że żaden z nas zupy gotować nie umie.- Wybuchnęłyśmy śmiechem, a oni biedni nie wiedzieli dlaczego. Kiedy my gotowałyśmy, poszłyśmy do sklepu i kupiłyśmy zupę w proszku, bo nam się gotować nie chciało. A nasi biedni bohaterowie pewnie nawet nie wiedzą, że takie zupy są produkowane, ale i tak byłyśmy pod wrażeniem ich umiejętności i poświęcenia.
Popołudnie zeszło nam na planowaniu dnia następnego. Mieliśmy zamiar wybrać się do gdyńskiego oceanarium i zwiedzić Błyskawicę cumującą przy Skwerze Kościuszki. Oczywiście wieczorem znowu zostałyśmy bardzo elegancko wyproszone. Chłopcy musieli mieć czas na przygotowanie kolacji.
Znowu pięknie nakryty stół, tym razem w kolorze niebieskim, do tego jeszcze świece, których nie było wcześniej. Oto co czekało na nas po powrocie do domu. Dania były bardzo wyszukane, więc raczej nie wierzyłyśmy, że gotowali sami. Prawdopodobnie kupili je w jakiejś knajpie i przynieśli do domu, ale nie pytałyśmy ich o to, żeby nie psuć nastroju. Po kolacji urządziliśmy sobie seans filmowy z ciasteczkami , czipsami, lodami i oczywiście winkiem, a potem poszliśmy sapać.
Rano wstaliśmy pełni chęci do życia. Do Gdyni postanowiliśmy iść na piechotę, ewentualnie w razie zmęczenia wsiąść w autobus, więc wyruszyliśmy w miarę wcześnie...
Doszliśmy. Po długiej, męczącej ale i wesołej podróży stanęliśmy przed drzwiami oceanarium. Kupiliśmy bilety i weszliśmy do środka. Magia. Tego jak pięknie tam było, nie da się opisać. Na wyciągnięcie ręki, pływały najprzeróżniejsze rybki...szkarłupnie... cudo, cudo Po około dwóch godzinach zwiedzania, poszliśmy coś zjeść. Weszliśmy do jednej z wielu pizzerii i zamówiliśmy sobie 5 dużych pizz i 10 zimnych piw. Siedząc w chłodnej, dzięki klimatyzacji knajpce wymienialiśmy poglądy na temat tego co zobaczyliśmy w oceanarium. Wieczorem wróciliśmy do domu i wykończeni padliśmy na łóżka.
Obudziłam się o 2 w nocy.
-Dziewczyny wstawać- wykrzyknęłam. One poderwały się z łóżek:
- Co się stało??
-Nic, ale mogłybyśmy iść sobie teraz popływać. To idziemy obudzić chłopaków.
Patrzyły na mnie jak na wariatkę...
-Dobra. Idziemy- zawołała Kaśka i poszła do chłopaków.
-Idziemy pływać!!!! Wstawać!!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Czw 21:37, 09 Paź 2008 |
|
|
maka
Gość
|
|
|
Eeeeech...Niespełniło to moich oczekiwań, ale utrzymujesz się w swoim stylu
|
|
Pią 17:00, 10 Paź 2008 |
|
|
karolka
Dołączył: 14 Lip 2008
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszaffka
|
|
|
|
co w takim razie spełniłoby Twoje oczekiwania??
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Sob 13:07, 11 Paź 2008 |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|